W deblu liczy się doświadczenie – ta prawda kolejny raz została potwierdzona. Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski świetnie wiedzieli, jak grają rywale, znają moc returnów Daniela Nestora i wolejów Maksa Mirnego, ale w hali O2 po raz drugi w ciągu kilku dni nie byli w stanie zrobić z tej wiedzy użytku.
Białorusin i Kanadyjczyk są starsi od Polaków w sumie o 12 lat, wspólnie wygrali w Masters pierwszy raz, ale trudno porównywać ich osiągnięcia deblowe: Nestor wygrywał w 76 turniejach, Mirny w 40, a Fyrstenberg i Matkowski zwyciężali 11 razy, przegrali 20 finałów, licząc z tym ostatnim.
Polakom dość długo udawało się odbierać mocne serwisy Mirnego, radzili sobie także z nerwami, nawet pierwsi przełamali serwis rywali przy stanie 1:1, ale za chwilę stracili tę przewagę. Obie pary grały początkowo równie skutecznie, wydawało się, że tie-break jest nieuchronny, ale Nestor z Mirnym zagrali jak mistrzowie w najwłaściwszym momencie – prowadząc 6:5. Dwa świetne returny pod nogi Matkowskiego, pięknie wygrana wymiana wolejowa zakończona smeczem nie do obrony i pierwszy set został rozstrzygnięty.
Drugi był krótszy, przełamanie polskiego serwisu w połowie rozgrywki było zapowiedzią porażki. Przyszła szybciej, niż można było się spodziewać, widać było, że stres gra już swą złą rolę.
Polskiego zwycięstwa i związanych z nim nagród szkoda, ale i tak Matkowski z Fyrstenbergiem nie mogą narzekać na mijający rok. Pierwszy wielkoszlemowy finał w US Open i pierwszy finał w Masters to dużo więcej, niż można było się spodziewać po słabszych wynikach z początku sezonu. Trzeba też wierzyć w to, co mówią Polacy: w przyszłym roku będą walczyć o najważniejsze puchary – te wielkoszlemowe i może znów w Masters. Na razie muszą zadowolić się premią 140 tys. dolarów w Londynie i punktami rankingowymi potwierdzającymi ich pozycję wśród najlepszych na świecie. Do deblowej legendy Wojciecha Fibaka jeszcze trochę im brakuje.