Kiedy Serena Williams wygrała w stolicy Hiszpanii pierwszy w historii turniej na błękitnej mączce, miłośnicy jej tenisa mogli powtórzyć z dumą: nie liczą się wiek, nawierzchnia kortów, pozycja w klasyfikacji światowej, zaliczone choroby i kontuzje – liczy się klasa i wola zwyciężania.
Serena, 30-letnia kobieta po przejściach, przyjechała do Madrytu wygrać pierwszy turniej w Europie i nikt nie był w stanie jej powstrzymać. Wystarczyło kilka tygodni solidniejszych przygotowań i prawda o nowej hierarchii kobiecego tenisa znów okazała się nieco naciągana.
Nowy podkoszulek
Nie rządzą Wiktoria Azarenka i Maria Szarapowa ani Petra Kvitova czy Karolina Woźniacka. Rządzi ta, która w przerwach między odkrywaniem zdolności do śpiewania rapu i skargami na ból serca po stracie chłopaka znów postanowiła na jakiś czas traktować tenis poważnie.
Wyszły z tego dwa identyczne, nieco wstydliwe dla pokonanych (6:1, 6:3) zwycięstwa nad nr. 1 i 2 na świecie i rosnące przeświadczenie o braku związku klasyfikacji WTA z faktyczną siłą gwiazd tenisa. Jeden z amerykańskich komentatorów napisał: „Nagrodą dla Sereny jest tylko nowy podkoszulek z napisem: „Przywaliłam Marii i Wiktorii, lecz wszystko, co dostałam, to nędzne szóste miejsce w rankingu". Awansowała z dziewiątego.