Na mecz starszej z sióstr trzeba było patrzeć jak na solidny trening. Alison Van Uytvanck (450. WTA) to daleka przyszłość belgijskiego tenisa, różnica umiejętności była za duża, by mieć jakiekolwiek obawy o wynik. Agnieszka wygrała 6:2, 6:1.
Polka trochę ćwiczyła rozgrywki taktyczne przy siatce, trochę bawiła się lobami, ale najwięcej korzystała z faktu, że znana tylko lokalnym fachowcom nastolatka z Grimbergen nieźle serwuje, więc można było trenować różne warianty odbioru piłki. Trudno powiedzieć, czy wysoka Belgijka zrobi karierę, ale na pewno odwagi i konsekwencji jej nie brakowało – próbowała nawet grać liczne skróty, choć żaden nie wychodził. Przegrała więc także z własną fantazją.
W dzisiejszym półfinale (finał będzie w sobotę) Agnieszka Radwańska zagra z Kaią Kanepi. Estonka to już poważna firma, ranking 25. WTA (bywało nawet lepiej), dwa wygrane turnieje w tym sezonie. Z Polką jednak nie bardzo potrafi walczyć, przegrała trzy mecze.
Urszula Radwańska chyba nie udźwignęła ciężaru oczekiwań po efektownym zwycięstwie nad Marion Bartoli. W ćwierćfinale z Sofią Arvidsson przegrała 5:7, 4:6. Wróciły stare strachy. Młodsza z sióstr Radwańskich potrafi zagrać śmiało (taki miała początek meczu ze Szwedką, prowadziła 3:0), ale wygrane piłki nie dodały jej skrzydeł. Zaczęły się nerwy, krzyki, ręka drżała coraz częściej. Arvidsson nie jest wybitną tenisistką, lecz na tyle silną (także fizycznie), by wykorzystać brak pewności siebie widoczny po drugiej stronie siatki.
Dla młodszej z sióstr Radwańskich start w Brukseli i tak jest małym przełomem – wreszcie nie ugrzęzła w eliminacjach, nie odpadła w pierwszej rundzie turnieju WTA. Czas na więcej, oby już w przyszłym tygodniu w Paryżu.