Takiego turnieju nie mieliśmy od dawna – grają wszyscy, a świat patrzy tylko na dwóch, jakby to, co stanie przed męskim finałem, było bez znaczenia. Oczywiście nie byle jakim finałem, tylko meczem, którego zwycięzca przejdzie do historii. Rafael Nadal ma poprawić rekord Bjoerna Borga i wygrać w Paryżu siódmy raz, a Novak Djoković zwyciężyć w czwartym wielkoszlemowym turnieju z rzędu i udowodnić, że rok 2011 był początkiem nowej ery.
Jeszcze niedawno trudno było sobie wyobrazić, by Roger Federer, zdaniem wielu najlepszy tenisista wszech czasów, mógł być graczem z cienia. A ci dwaj go w cień zepchnęli. Szwajcar jest w tej samej połówce turniejowej drabinki co Serb, w półfinale może więc dojść do powtórki ubiegłorocznego meczu, jednego z najlepszych, jakie rozegrano na kortach im. Rolanda Garrosa w całej ich historii (tuż przed zmrokiem wygrał Federer, którego następnie w finale pokonał Nadal).
Od dawna nie było też tak ogromniej dysproporcji, jeśli chodzi o zainteresowanie mediów, między tenisem mężczyzn i kobiet. Nawet Justine Henin, która ma komentować mecze w telewizji, przyznaje, że to dwa światy. Kareta męskich asów (Djoković, Nadal, Federer i Andy Murray – najlepszy tenisista, który nie wygrał turnieju wielkoszlemowego – jak powiedział o nim John McEnroe) gwarantuje spektakl na szekspirowskim poziomie, a u pań czasami patrzymy na bulwarowy romansik.
Serena Williams wróciła i znów rządzi, choć się wydawało, że pod jej nieobecność klocki zostały poukładane po nowemu. Największy komercyjny sukces w czasie bezkrólewia odniosła ubiegłoroczna triumfatorka z Paryża Chinka Na Li. Jej finał z Włoszką Francescą Schiavone oglądało 116 milionów rodaków, dla magazynu „Forbes" wystarczyło to, by umieścić ją wśród 100 najbardziej wpływowych osób na świecie (na miejscu 87.). Na Li podpisała wiele reklamowych kontraktów, m.in. z takimi tuzami, jak: Samsung, Rolex, Nike, Mercedes czy Visa. Logo firmy na koszulce Chinki przez trzy lata to wydatek miliona euro, a chętnych przybywa, bo świat patrzy na Chiny.
Trudno się więc dziwić firmie Babolat produkującej sprzęt tenisowy, że do testowania swego cacka, rakiety nazywanej „Play and Connect" zaprosiła m. in. Chinkę. Rakieta ma wbudowany system czujników, Bluetooth i USB, za pomocą których na żywo, w trakcie gry można wysyłać do komputera, tabletu lub smartfona dane o tym, co dzieje się na korcie: sile uderzenia i jego precyzji, o tym, co przynosi grającemu największą korzyść. Sztab trenerów będzie to mógł analizować na bieżąco. Rakieta ma wejść do handlu w przyszłym roku. Trudno powiedzieć, co stanie się później.