To trzeci mecz polskiej drużyny w tym roku. Zwycięstwa nad Madagaskarem w Warszawie (5:0) i Estonią w Inowrocławiu (4:1) przyszły dość łatwo, są powody, by przewidywać kolejny sukces w hali MOSiR w Łodzi.
Najważniejszy to skład, najsilniejszy z możliwych: dwaj singliści z pierwszej setki rankingu ATP Łukasz Kubot (75.) i Jerzy Janowicz (84.) oraz Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski – 10. i 11. deblista świata. Rywale przyjechali ze swą legendą, 35-letnim Maksem Mirnym (wciąż nr 3. ATP w deblu), ale Władymir Ignatik (191. ATP), Dmitrij Żyrmont (323.) i Aleksander Bury (646.) to nie są wielkie tenisowe nazwiska.
Za Polakami jest też statystyka. Wyprzedzają Białoruś w rankingu drużynowym Pucharu Davisa (zajmują 33. miejsce, rywale 46.), wygrali z nimi po 4:1 oba poprzednie mecze, w 1996 roku w Poznaniu i w 2008 roku w Mińsku.
Nawet sława Mirnego nie znaczy dziś wiele, choć „Bestia" (taki miał kiedyś bokserski przydomek) niedawno został mistrzem olimpijskim w mikście, wygrywał dziesiątki turniejów deblowych, a dziewięć lat temu był 18. wśród najlepszych singlistów świata. Wraz z Władymirem Wołczkowem doprowadził drużynę do półfinału Pucharu Davisa w 2004 roku. Mirny to dziś jednak bardziej biznesmen (ma akademię tenisową w Bradenton na Florydzie) i dobry duch drużyny niż zdobywca punktów. W singlu nie gra, wypadł z listy rankingowej ATP, ostatni daviscupowy mecz zagrał w lipcu 2008 roku, przegrał z Janowiczem, ówczesnym debiutantem.
Nowe pokolenie białoruskiego tenisa męskiego nie dorosło do dawnych sukcesów Mirnego i Wołczkowa oraz dzisiejszych Wiktorii Azarenki, chociaż ma silne wsparcie prezydenta kraju oraz jego zaufanego doradcy ekonomicznego (złośliwi mówią – osobistego bankiera) Władymira Pieftiewa, od 2009 roku szefa związku tenisowego.