Jadzia, generał, radca i brydż

Sto lat temu w Krakowie urodziła się Jadwiga Jędrzejowska. Mistrzyni, której do szczęścia wystarczała rakieta, piłki, papierosy i kawa

Publikacja: 20.10.2012 18:00

Jadzia, generał, radca i brydż

Foto: AP

W sieci krąży film, fragment amerykańskiej kroniki z 1937 roku, raptem 30 sekund. Jędrzejowska gra w US Open z Alice Marble. Kilka piłek, publiczność, zamaszysty ostry forhend, z którego była znana. Lektor kaleczy niemiłosiernie jej nazwisko. W ostatniej scenie polska tenisistka stoi przed kamerą z trofeum, uśmiecha się, następnie mówi powoli i wyraźnie: „Jadwiga Jędrzejowska". Lektor: „Przepraszam, jak?", „Ję-drze-jow-ska".

Dla nas największa z największych tenisistek przedwojnia i jeszcze wielu lat powojennych, dla ówczesnych ekspertów tenisowych niekiedy trzecia rakieta na świecie, dla mediów międzynarodowych tylko „Dża-dża", pięknie przegrywająca finały Wielkiego Szlema w Paryżu, Londynie i Nowym Jorku.

W sejfie na kortach Huty Baildon przechowywała bransoletkę od króla Szwecji

Najsłynniejszy finał, ten z 1937 roku w Wimbledonie, pamiętany jest najlepiej, bo Jadzia była ledwie kilka piłek od pokonania Dorothy Round. W oficjalnym wydawnictwie Wimbledonu z tego roku jest zapis: turniej po raz pierwszy transmitowany przez telewizję.

Tenis hotelowy

Wyjątkowość Jędrzejowskiej była nasza, polska. Jej droga z biednej krakowskiej rodziny na korty świata. Jej samorodny talent nigdy porządnie nieoszlifowany przez trenerów, jej nieśmiałość połączona z zaskakującą otwartością i umiejętnością podbijania serc wszędzie, gdzie pojechała. Jej wrodzona umiejętność znajdywania się w okolicznościach, o jakich w zasadzie nie miała prawa marzyć. Redaktor Bohdan Tomaszewski, który z Jędrzejowską nieraz grał, mówi że o maturę nie śmiał pytać, miał za duży szacunek dla mistrzyni.

Od podawania piłek na kortach koło domu w Krakowie do pierwszego wygranego turnieju w Katowicach (1927) minęło siedem lat. Furtka na świat otworzyła się jednak w Warszawie. Po przenosinach w 1932 roku Jadwiga Jędrzejowska miała dostać mieszkanie od Legii (skończyło się na wynajmowaniu pokoiku, o co miała pewien żal), ale pobyt w stolicy miał zalety – przede wszystkim dawał opokę finansową.

Zimą tenisistka pracowała jako urzędniczka w przedstawicielstwie firmy Dunlop (ale też jeździła na Riwierę na tzw. tenis hotelowy), latem grała, ile dusza zapragnie. Pozostaje małą tajemnicą, jak to się działo, że Jędrzejowska, mając dyskretne wsparcie producenta popularnych rakiet (modelem Dunlop Maxply grało wówczas wiele światowych sław), jeździła na turnieje z inną rakietą, tzw. białym Slazengerem.

– Domyślam się, że mogła to być jedna z cichych form dodatkowej pomocy, jaką organizował dla niej i dla Ignacego Tłoczyńskiego radca Aleksander Olchowicz, wielki miłośnik tenisa, sekretarz sportowy PZT, człowiek majętny i ustosunkowany, brat redaktora naczelnego „Kuriera Warszawskiego" Konrada Olchowicza – podpowiada Bohdan Tomaszewski.

Jeździła niemal po całej Europie od Francji po Niemcy i korty Wielkiej Brytanii. W dostępnych w sieci zbiorach Narodowego Archiwum Cyfrowego po wpisaniu hasła „Jędrzejowska" ukazuje się ponad setka czarno-białych fotografii. Jadzia w Wimbledonie, Jadzia w Paryżu na Roland Garros, w Queen's Clubie, Chiswick, Dulwich, West Wickham, Beausite, Bremie, Zurychu, Neapolu, Nowym Jorku, nawet w Hollywood – tam aktorzy amerykańscy składają podpisy na zagipsowanej stopie polskiej tenisistki. To wtedy poznała Charliego Chaplina.

Gramy w piątek?

Następne zdjęcia: z polskimi ambasadorami, konsulami i ze sławnymi rywalkami: Hilde Krahwinkel, Anitą Lizaną, Kay Stammers, Alice Marble, Dorothy Round, oraz jeszcze sławniejszymi kolegami po fachu – Jeanem Borotrą, Donaldem Budge'em, Gottfriedem von Crammem. – Jadzi zawdzięczamy wiele opowieści z podróży, także tę, która mówi, że istnieje tzw. klątwa Queen's Clubu. Wygrała ten znany turniej na londyńskich kortach bodaj dwa lub trzy razy i nigdy nie udało się jej powtórzyć sukcesu w Wimbledonie, więc stworzyła legendę – wspomina redaktor Tomaszewski.

Są też zdjęcia z kortów Warszawy, Krakowa i Torunia, z mistrzostw Polski, z przyjazdów i wyjazdów na turnieje, z balów organizowanych przez Związek Prasy Sportowej RP w Adrii. Przy Jadzi Jędrzejowskiej często widać Janusza Kusocińskiego. I kieliszki na stole. Jest też zdjęcie stolika na kortach Legii, partia brydża, gra mistrzyni oraz Maks Stolarow, Jerzy Stolarow i Ignacy Tłoczyński. Bohdan Tomaszewski pamięta jeszcze inną czwórkę, które siadała do kart w ciepłe warszawskie wieczory: Jędrzejowska, Kusociński, radca Olchowicz i generał Kazimierz Sosnkowski.

Redaktor Tomaszewski dodaje jeszcze jeden ważny szczegół: – Ona, wielka mistrzyni, potrafiła czasem podejść do jednego z nas, młodych, i zwyczajnie spytać: to co, gramy w piątek? Może być o 12? Finalistka Wimbledonu, sama z siebie, taki zaszczyt! To też ją różniło od innych, wydaje się, że także od dzisiejszych mistrzów. Propozycja Jędrzejowskiej miała dla nas, początkujących, jeszcze jeden ważny aspekt – z Jadzią grało się tylko na korcie centralnym, to było jej miejsce.

W 1936 roku nakręcono na kortach Legii sportowe sceny filmu „Jadzia" (tytuł roboczy „Mecz miłości") z gwiazdą Jadwigą Smosarską w roli tytułowej. Komedia nie była o Jędrzejowskiej, ale raczej w hołdzie dla niej (mistrzyni tenisa w filmie nazywała się Jadzia Jędruszewska).

Tenis stał się pretekstem do konstrukcji prostej fabuły: ona, Jadzia Maliczówna, jest córką szefa sportowej firmy Malicz, on, Jan Oksza (Aleksander Żabczyński), to syn właścicielki konkurencyjnej firmy Oksza, który postanawia uwieść i wykorzystać znaną tenisistkę (Wanda Zawiszanka). Warto zobaczyć choćby dla widoku kortu centralnego Legii i drewnianych trybun wypełnionych widownią. Łatwo rozpoznać w tle kościół przy Łazienkowskiej.

Bohdan Tomaszewski przypomina: – Dla nas, ówczesnych juniorów, to było kolejne święto na Legii. Patrzyliśmy na kamery, patrzyliśmy na wielkie gwiazdy ekranu. Jadzia też tam była. A filmową rywalką Zawiszanki, która nie miała wielkiego pojęcia o grze w tenisa, była Zofia Jędrzejowska, starsza siostra Jadzi. Zosia to jej sportowe zaprzeczenie – grała defensywnie, chytrze, ale bez dynamiki. Miała dojrzałą technikę, na tyle dobrą, że była w pierwszej dziesiątce w Polsce. Powiedzmy szczerze, nie było to jednak takie trudne, skoro w mistrzostwach kraju w 1937 roku w Krakowie nasza złota dyskobolka Halina Konopacka doszła do półfinału singla.

Jadzia miała także młodszego brata, który próbował zostać tenisistą, ale i jemu nieco brakowało talentu siostry.

– Był mniej więcej w moim wieku, może rok starszy. Spotkaliśmy się w 1938 roku na obozie juniorów zorganizowanym przez PZT w Centralnym Instytucie Wychowania Fizycznego (potem AWF) w Warszawie, graliśmy kilka razy, nie znam jego późniejszych losów – mówi Bohdan Tomaszewski.

Nie poszła do profesjonalnego zespołu Billa Tildena, choć propozycja po finale Wimbledonu w 1937 roku składana przez samego Freda Perry'ego była bardzo kusząca (25 tys. ówczesnych dolarów na wejście plus 10 procent z biletów). Nie została w Ameryce, choć mogła zostać po US Open w 1939 roku. Nie skorzystała z możliwości spokojnego przeżycia wojny w Szwecji.

– Decyzja o pozostaniu w Polsce podczas okupacji to była cała Jadzia. Nieskomplikowana, pogodna, serdeczna i bezpośrednia osoba, tkwił w niej także prosty, naturalny patriotyzm. Zwyczajnie uznała, że nie chce ratować się za pośrednictwem gestapowców, którzy przekazali jej ofertę przyjaciela z kortów na Riwierze, króla Szwecji Gustawa V – mówi Bohdan Tomaszewski.

O jej pracy w restauracji Pod Kogutem na Jasnej pisano nieraz. Założona przez Kusocińskiego i kilku innych sportowców knajpka dawała szansę przeżycia, ale na krótko. „Kusy" został aresztowany i rozstrzelany, Jędrzejowska poszła do fabryki butów. Rakiety w czasie wojny nie wzięła do ręki. Po powstaniu warszawskim miała iść do obozu przejściowego w Pruszkowie, ale uciekła. Ogródkami i polami doszła do Międzyborowa przed Żyrardowem.

Gdy wróciła w 1945 roku, jej dom był spalony, ale w zgliszczach znalazła wimbledońską srebrną plakietkę za udział w finale. Finał mistrzostw Polski kobiet w 1946 roku znów wygrała, choć wojna zrobiła swoje i z energicznej dziewczyny, której często zarzucano zbyt krągłe biodra, został cień. Rywalką w tamtym finale była siostra Zofia. Wynik 6:2, 6:0. Rok później mieszka już w Bydgoszczy, a od 1948 roku z mężem Alfredem Gallertem w Katowicach. Tam została do śmierci w 1980 roku.

Pięć szmaragdów

W Baildonie, wówczas najmocniejszym klubie w Polsce, miała swój drugi dom. Czesław Ludwiczek w książce „Tenis na Śląsku" przypomina, że w sejfie umieszczonym na kortach Huty Baildon przy Astrów przechowała złotą bransoletkę z pięcioma szmaragdami od króla Gustawa i inne precjoza. Że czasem płaciła kosztownymi drobiazgami za sprzątanie domu, że pozostała sobą do ostatnich dni, uśmiechniętą, nieskomplikowaną Jadzią, której do życia nie trzeba było żadnych luksusów, tylko dużo mocnej czarnej kawy, paru ciastek i bardzo wielu papierosów (przed wojną, jak przypomina red. Tomaszewski – zawsze z munsztukiem), choć świetnie wiedziała, że papierosy zabrały jej zwycięstwa w niektórych ważnych trzecich setach.

Po karierze, która trwała do 1968 roku, po niezliczonych tytułach mistrzyni Polski, po ośmiu finałach Wielkiego Szlema (licząc z deblem i mikstem) została w klubie trenerką młodzieży, choć przyznawała niekiedy, że do tej pracy pasji nie ma.

W 1976 roku nie zaproszono jej na pokazowy Turniej Czterech Asów z Wojciechem Fibakiem, Janem Kodeszem, Tomem Okkerem i Martym Riessenem w katowickim Spodku. W rozmowie z Andrzejem Fąfarą z „Życia Warszawy" mówiła wtedy, że nie ma żalu, że widziała przecież na żywo „cyrk Kramera", że wystarczy telewizor. O tym, że nie warto grać tylko dla pieniędzy, że liczy się potrzeba serca. O barwach przedwojennego tenisa. Ale również że młodzi mówią jej niekiedy: „Nie jest ważne, co było wtedy, ważne, co jest teraz".

Katowickie korty przy ulicy Astrów dostały jej imię w 1981 roku, ale chyba niewiele osób to wie. O pani Jadzi świat przypomniał sobie w Wimbledonie, gdy do finału dostała się Radwańska, rocznik 1989. Amerykańska dziennikarka spytała wtedy Agnieszkę: – Pamiętasz ją?

W sieci krąży film, fragment amerykańskiej kroniki z 1937 roku, raptem 30 sekund. Jędrzejowska gra w US Open z Alice Marble. Kilka piłek, publiczność, zamaszysty ostry forhend, z którego była znana. Lektor kaleczy niemiłosiernie jej nazwisko. W ostatniej scenie polska tenisistka stoi przed kamerą z trofeum, uśmiecha się, następnie mówi powoli i wyraźnie: „Jadwiga Jędrzejowska". Lektor: „Przepraszam, jak?", „Ję-drze-jow-ska".

Dla nas największa z największych tenisistek przedwojnia i jeszcze wielu lat powojennych, dla ówczesnych ekspertów tenisowych niekiedy trzecia rakieta na świecie, dla mediów międzynarodowych tylko „Dża-dża", pięknie przegrywająca finały Wielkiego Szlema w Paryżu, Londynie i Nowym Jorku.

Pozostało jeszcze 93% artykułu
Tenis
Porsche nie dla Igi Świątek. Jelena Ostapenko nadal koszmarem Polki
Tenis
Przepełniony kalendarz, brak czasu na życie prywatne, nocne kontrole. Tenis potrzebuje reform
Tenis
WTA w Stuttgarcie. Iga Świątek schodzi na ziemię
Tenis
Billie Jean King Cup. Polki bez awansu
Tenis
Billie Jean Cup w Radomiu. Jak wygrać bez Igi Świątek?