Dwa punkty Jerzego Janowicza, jeden deblistów Mariusza Fyrstenberga i Marcina Matkowskiego i marzenie o grupie światowej zostało podtrzymane, choć mecz z RPA wcale nie przeszedł szybko, gładko i przyjemnie.
Remis po piątku, kontuzja Łukasza Kubota, przeziębienie Janowicza, ambicja nieznanych tenisistów z Afryki Południowej oraz doświadczenie kapitana gości Johna-Laffnie de Jagera – wszystko złożyło się na to, że nawet po sobocie i przy prowadzeniu 2:1 Polacy nie byli pewni awansu.
Baliśmy się do końca, bo pierwszy niedzielny singiel Jerzego Janowicza z Ruanem Roelofsem zaczął się od straty seta przez najlepszego z Polaków, dopiero trzy pozostałe sety potoczyły się tak, jak kazał ranking. Piątego meczu nie grano, od 2011 roku regulamin dopuszcza taką możliwość, jeśli czwarte rozstrzygające spotkanie trwało co najmniej 4 sety.
Losowanie w środę
Kapitan De Jager przyznał, że chciał oszczędzić siły lidera, Rika de Voesta, na niedzielę, ale kontuzja Ravena Klaasena zmusiła go do zmiany koncepcji i żonglowania składem. Dla kapitana RPA kluczowy był przegrany debel. Po porażce, bardzo honorowej, De Jager wiedział, że trzy mecze dla De Voesta dzień po dniu – to za dużo. Informacja o bólu pleców najstarszego tenisisty gości nie była tylko taktycznym wybiegiem.
Polacy czekają teraz na środowe losowanie. Szansa jest, ale trzeba mieć szczęście, by nie trafić na Hiszpanię lub Szwajcarię, choć tak naprawdę słabych już nie ma, ale lepiej jeśli Janowicz i koledzy trafią na Belgię, Niemcy, Austrię lub Izrael.