Francuzi mają coraz większe kompleksy wobec innych turniejów wielkoszlemowych - mniejszy stadion, mniej pieniędzy, kort centralny bez dachu - to wszystko sprawia, że ich mistrzostwa tracą na atrakcyjności dla tych, którzy nie patrzą na wspaniałą historię, tylko porównują Roland Garros do dzisiejszego Wimbledonu, Flushing Meadow czy Melbourne Park.
Paryż wciąż trzyma się dobrze w konkurencji z Londynem, Nowym Jorkiem i Melbourne, ale Roland Garros już nie. Agnieszka Radwańska kolejny rok powtarza, że lubi miasto, ale nie turniej „od szatni". Takich głosów przybywa. Przez kilka lat trwały dyskusje, czy przenieść się na przedmieście, czy zdobyć w końcu pozwolenie na rozbudowę obecnego stadionu. Wybrano tę ostatnią opcję, ale do rozpoczęcia prac daleko.
Turniej transmitowany do 178 krajów jest najważniejszym produktem eksportowym francuskiego sportu, kojarzy się z blichtrem i splendorem, jednak nadchodzi czas zmian i sporów, bo obecna umowa z telewizją publiczną kończy się i możliwe, że od przyszłego roku za oglądanie Mistrzostw Francji trzeba będzie płacić. Przeciwko temu protestuje ministerstwo sportu, argumentując, że Roland Garros to część narodowego dziedzictwa i turniej musi być dostępny dla telewidzów bezpłatnie. Kolejne zmiany to wprowadzenie sesji wieczornych z najbardziej atrakcyjnymi meczami i najwyższymi cenami biletów (tak jest już w Melbourne i Nowym Jorku). Niektórzy ostrzegają - pieniędzy może będzie więcej, ale miłości mniej, jak w małżeństwie, które dobiega do mety. Ze wszystkich przyszłych inwestycji najbardziej potrzebny jest dach nad kortem centralnym. Czwartek był kolejnym deszczowym dniem, mecze wielokrotnie przerywano. Kto z tenisistów miał szczęście ten zaczął grę i jeśli grał dobrze i krótko, nawet skończył swój mecz.
Jednym ze szczęśliwców, którym się to udało był Bułgar Grigor Dimitrow (pokonał Francuza Lucasa Pouille 6:1, 7:6, 6:1), bohater tabloidów, bo romansuje z Marią Szarapową. Ale to nie jedyne zajęcie Grigora, który w końcu zrozumiał, że sam talent nie zaprowadzi go tam, gdzie już od dawna jest jego dziewczyna. „Od pół roku trenuję tak ciężko jak nigdy w życiu, to już zaczyna przynosić efekty. Powinienem zacząć poważną pracę dużo wcześniej, ale młodości nie zawsze towarzyszy mądrość" - mówi Dimitrow. Na pytanie, czy przyjechał do Paryża wygrać turniej, odpowiada zdecydowanie, że tak. Czas poważnej próby w następnej rundzie - pojedynek z Novakiem Djokoviciem. Niedawno w Madrycie Bułgar pokonał lidera światowego rankingu po fantastycznym dreszczowcu. Ostatni zakochany finalista w Paryżu to chyba Ukrainiec Andriej Miedwiediew (przegrał z Andre Agassim w roku 1999) i na każdym kroku podkreślał, że zaszedł tak daleko dzięki niemieckiej tenisistce Anke Huber. Grigor zapewne nie miałby nic przeciwko powtórzeniu tego scenariusza, choć drogi Anke i Andrieja potem się rozeszły.
Łukasz Kubot jednemu Francuzowi dał radę, ale przy drugim padł. W środę wygrał z Maximem Teixeirą a wczoraj przegrał z Benoitem Paire'm 6:7 (2-7), 2:6, 4:6. Spotykali się wcześniej trzy razy i wszystkie mecze wygrał Paire. Tym razem także nie było wątpliwości, kto jest lepszy. Tylko w trzecim secie, po przerwie spowodowanej deszczem, Kubot prowadził 3:0, ale szybko tę przewagę stracił. Mecz z Francuzem to nie gra, lecz wymiana strzałów. Paire jest w znakomitej formie, dojrzewał długo, ale w końcu dojrzał. „Wypadłem z czołowej setki rankingu, w Wimbledonie zagram jeszcze w turnieju głównym, a potem już będzie sezon wielkich turniejów na kortach twardych i tam już mój ranking nie wystarczy. Ale się nie martwię, mam nadzieję, że czeka mnie jeszcze w tenisie wiele dobrego. Priorytet na ten rok to awans Polski do grupy światowej Pucharu Davisa" - powiedział Kubot