Reklama
Rozwiń

Wiewiórka na centralnym

Nadchodzi Wimbledon. Ze wszystkimi osobliwościami, bogactwem tradycji i odmiennością gry na trawie. Z ducha wciąż XIX-wieczny, ale biznesowo w awangardzie postępu.

Publikacja: 23.06.2013 15:14

Serena Williams i Agnieszka Radwańska po ubiegłorocznym finale wygranym przez Amerykankę

Serena Williams i Agnieszka Radwańska po ubiegłorocznym finale wygranym przez Amerykankę

Foto: AFP

Co roku w wimbledońskiej wyprawce, jaką dostaje na powitanie każdy dziennikarz akredytowany w londyńskiej świątyni tenisa, znajduje się książka: „Wimbledon Compendium". Autor to pan Alan Little, honorowy kronikarz klubu.

Dzieło z 2012 roku ma 560 stron (co roku kilka przybywa), cena od paru lat niezmiennie wynosi 16 funtów, czasem rośnie z inflacją, ale jak na Wyspy Brytyjskie – niespiesznie. Miękka okładka, kiedyś jasnozielona i matowa, od kilku lat błyszcząca, w zielono-purpurowych barwach Wimbledonu, z obowiązkową fotografią mistrzów sprzed roku. Inne książki można po turnieju zostawić, tej nie. W książce pana Little'a jest wiedza, bez której trudno zrozumieć, czym jest Wimbledon.

Ślady po obcasach

Alan Little jest kronikarzem dokładnym. Pracuje na swym stanowisku od 1977 roku. Widział Wimbledon drewniany, zostawi murowany z licznymi wstawkami ze szkła, metalu i elektroniki. Widziany jego oczami turniej to przede wszystkim potężny zbiór statystyk, ale między nimi jest to, co uwodzi najbardziej: historia.

W książce są fakty, które tworzą cały niespotykany nigdzie indziej klimat wimbledońskich emocji: od precyzyjnie podanych opisów turniejowej pogody po ceny wynajmu lub kupna podkładek na siedzenie (także tych specjalnych, jubileuszowych), od listy wydawców znaczków pocztowych z wizerunkiem Wimbledonu i jego mistrzów po opis zasad redystrybucji biletów. W kompendium jest wszystko, nawet lista inwazji ludzi i zwierząt na kort centralny w czasie meczów.

Zaczyna ją wiewiórka, która w 1949 roku zaplątała się w wymianę piłek, za nią jest występ pani Helen Jarvis z Croydon, która w 1957 roku na oczach królowej wskoczyła na trawę z bannerem zaczynającym się od słów „Boże, chroń królową", ale dalej było o potrzebie wprowadzenia nowego światowego systemu bankowego. Jest o uczennicy, która w 1973 roku chciała autograf od Bjoerna Borga, a potem obsługa kortu „wygładzała murawę, by na pewno nie zostały na niej ślady obcasów"... Jest też o tym, kto w finale grał w okularach, kto lewą ręką, a nawet kto z finalistów lub finalistek nosił coś na głowie – od tweedowej czapki Australijczyka Normana Brookesa po opaskę Pata Casha i tiarę Sereny Williams. Znamy także daty i miejsca ślubów oraz nazwiska panieńskie wszystkich finalistek. Usatysfakcjonowani są także producenci rakiet – przy każdym mistrzu i mistrzyni jest nazwa sprzętu.

Dzięki panu Little'owi wiemy, jak turniej migrował z Worple Road na Church Road, jak zmieniały się układ i liczba kortów, a także to, że barwy Wimbledonu: ciemna zieleń i purpura granicząca z fioletem obowiązują od 1909 roku. Wcześniej były to kolory błękitny, żółty, czerwony i zielony, czyli niemal identyczne z barwami Marynarki Królewskiej, więc zaszła potrzeba zmiany. „Czemu wybrano zieleń i purpurę – ta informacja w zapisach klubu się nie zachowała" – pisze kronikarz.

Nawet krótka opowieść o zmianach nazwy klubu, o znikającym i pojawiającym się słowie „Croquet" jest jak przygoda.

Latem 1868 roku grupa panów zebrała się, by zorganizować sobie grę w krokieta w południowo-zachodnim Londynie, a dopiero później kilku z nich zaszczepiło wśród kolegów myśl, by także poodbijać piłki przez siatkę. Ze stron kompendium płyną dane, ile jest typów członkostwa Wimbledonu (5), wiemy jakie są ograniczenia przyjęć (do 500 osób dla członków pełnoprawnych, dożywotnich i honorowych).

Wiemy, że Jej Wysokość Królowa jest patronką klubu, książę Kentu jego formalnym przewodniczącym, ale także kto, kiedy i jak zarządzał wimbledońskim królestwem naprawdę. Wiemy, że loża królewska powstała w 1922 roku, że królowa Elżbieta II była w niej cztery razy. Mamy na kartach opis wymaganego stroju do loży (panowie marynarka i krawat, panie bez kapeluszy), liczbę miejsc (75), reguły zapraszania oraz rodzaje serwowanych posiłków.

Co roku czytamy także, gdzie na świecie stoją pomniki zwycięzców Wimbledonu, skąd biorą się dzieci do podawania piłek, jakie orkiestry i zespoły muzyczne przygrywają widzom do tenisa, kto może zostać stewardem, ile szampana wypito w czasie turnieju oraz jak rozwijała się technika telewizyjna wokół kortów. Znamy marki aut i firmy wożące uczestników z hoteli na kort i z powrotem, wiemy, co jest na oficjalnych plakatach, kto i jak wydaje programy.

Uważny czytelnik dostrzega, że Alan Little ma w swej pasji dokumentacyjnej myśl przewodnią, na kartach przebija się wyraźnie jego natura księgowego. Wiemy, ile to wszystko kosztuje, ile i komu zapłacono, jak ceny i nagrody zmieniały się w czasie. To, że historyczny Wimbledon był i jest maszynką do zarabiania pieniędzy, widać najbardziej w zestawieniu dochodów klubu prowadzonym przez niezawodnego kronikarza od 1879 roku.

Lista zaczyna się od kwoty 116 wiktoriańskich funtów, kończy na rekordzie – prawie 38 milionach na czysto w ostatnim roku. Trudno uwierzyć, że po drodze były wojny, kryzysy, zawirowania polityczne. Wimbledon z roku na rok zawsze zarabiał. Nie zawsze zyski rosły, ale kwoty z minusem na liście brak.

Najnowsze rozdziały kompendium to opis inwestycji nazywanych planem milenijnym, zakończonym w 2011 roku. To dzięki niemu powstał dach nad kortem centralnym, nowe budynki dla grających, nowe centrum prasowe i nowe korty nr 2, 3 i 4.

Niedawno dowiedzieliśmy się, jak z grubsza wyglądać będą dopiski Alana Little'a w kolejnej dekadzie. W następnym wimbledońskim planie rozwoju najwięcej jest o sposobach przyciągnięcia kolejnych widzów, zapewnienia im jeszcze większej wygody, przyjemności z oglądania tenisa i nie tylko.

Wzgórze w parku Aorangi, dla jednych Wzgórze Henmana, dla innych Góra Murraya, ma się stać miejscem niemal kultowym, jak kort centralny. Zbocze, śliskie w czasie deszczu, zostanie nieco spłaszczone, pobliskie tarasy będą rozszerzone, co da większej liczbie gości szansę oglądania wielkiego ekranu na ścianie kortu nr 1.

Pod głównymi kortami planuje się budowę nowych pomieszczeń – restauracji, szatni i miejsc odpoczynku. Cicha konkurencja z pozostałymi turniejami Wielkiego Szlema robi swoje. Plan jest i będzie omawiany z udziałowcami i sąsiadami do jesieni, może nawet będzie to plan 20-letni, na razie jego symbolem stanie się nowy kort nr 1, przebudowany (dojdzie ok. 1000 siedzeń) i z dachem gotowym na mistrzostwa w 2019 roku. Jak będzie drugi dach, to razem z tym nad kortem centralnym stworzą suche miejsca dla ponad 26,5 tys. widzów i turniej będzie trwał i zarabiał niezależnie od kaprysów angielskiego lata.

Trudny klimat

Oprócz zapowiedzianej podwyżki puli nagród o 40 procent (w 2012 roku było 22,6 mln funtów szterlingów, teraz o 6,5 mln więcej) ogłoszono, że zgodnie z postulatami tenisistek i tenisistów znów znacznie więcej dostaną ci, którzy odpadną we wczesnych rundach – wzrost ten wyniesie w tym roku nawet 60 procent dla pokonanych w pierwszym meczu, za rok ta kwota będzie większa jeszcze o blisko 30 procent.

Nawet uczestnicy kwalifikacji odczują szczodrość organizatorów. Pula nagród turnieju w Roehampton została podwyższona o 41 proc. w tym roku i o 71 proc. w okresie dwóch lat. Mistrz i mistrzyni chyba też nie będą narzekać – 1,6 mln funtów za zwycięstwo robi wrażenie. W Wimbledonie 2012 Roger Federer i Serena Williams odebrali czeki na 1,15 mln funtów, a w tym roku w Roland Garros Serena i Rafael Nadal po ok. 1,28 mln funtów w przeliczeniu z euro.

Te znaczne kwoty zbiera się z wielu źródeł, od sprzedaży wejściówek, pamiątek, znaków towarowych oraz praw transmisji po umowy sponsorskie. Bilety będą więc droższe, do 8 procent w porównaniu z minionym turniejem. Oznacza to, że za miejsce na korcie centralnym podczas finału trzeba zapłacić 130 funtów (było 120).

Prezes All England Club Philip Brook bronił tej i pozostałych decyzji, mówiąc: – Klimat ekonomiczny jest trudny, musimy to wszyscy zaakceptować. Musimy też brać pod uwagę fakt, że nie jesteśmy sami na świecie, że istnieje konkurencja innych międzynarodowych turniejów. Musimy uważać także na to, co dzieje się w innych dyscyplinach sportu, wyciągać wnioski i sprostać wyzwaniom czasu. Uznaliśmy, że to najwłaściwsza pora na znaczący wzrost płac i wydatków. Także dlatego, żeby zademonstrować wszystkim tenisistom, jak bardzo doceniamy ich wysiłek. Wszystkie te inwestycje są konieczne, by Wimbledon zachował tytuł najwspanialszej sceny tenisowej na świecie.

Chociaż ekonomia rządzi, to najważniejszą częścią wimbledońskiego kompendium pana Little'a pozostanie jednak na zawsze spis wydarzeń sportowych. Kompletne listy zwycięzców i finalistów, wyniki, nagrody wyliczone co do pensa, puchary i plakietki opisane co do każdej wygrawerowanej litery.

Sprawozdanie z ubiegłego roku musi być podwójnie obszerne, bo Wimbledon 2012 to był i Wielki Szlem, i turniej olimpijski. We wspomnieniach będzie więc o obu, ale o tym właściwym turnieju, wygranym przez Rogera Federera finale z Andym Murrayem – znacznie więcej. Pan Little nie pominie zapewne i innych wydarzeń: porażki Rafaela Nadala z nieznanym światu Lukasem Rosolem, po niej Hiszpan na 7 miesięcy musiał rozstać się z tenisem. Wspomni o sile Sereny, która wygrała z zachrypniętą i zakatarzoną Agnieszką Radwańską.

Czwórka w komplecie

Na pewno będzie o sukcesie brytyjsko-duńskiego debla Jamie Marray i Freddie Nielsen, bo Brytyjczyk wygrywający w deblu to był widok nieznany od 76 lat. Pewnie znajdzie się słowo o dachu nad kortem centralnym, który wprawdzie działa od 2010 roku, ale dopiero dwa lata później pokazał w pełni swą funkcjonalność.

Może coś przeczytamy o Michaile Jużnym, który pytał widzów w loży królewskiej (najbliżej siedział Andre Agassi) w czasie meczu z Federerem: – To co ja mam robić? Raczej nie będzie tam o pytaniu amerykańskiej dziennikarki do polskiej finalistki: – A widziałaś jak gra Jadwiga Jędrzejowska?

Turniej, który zacznie się w poniedziałek 24 czerwca, będzie znów klasyką w bardzo nowoczesnych dekoracjach. Lokalne oczekiwania wciąż pozostają niezaspokojone. Dla Brytyjczyków zawsze najważniejsze jest to, by na kortach w dzielnicy SW19 ich rodak potwierdził, że jest godnym następcą Freda Perry'ego. Andy Murray zrobił już wiele, by rodacy go polubili i szanowali, rok temu był w finale, wygrał US Open, został mistrzem olimpijskim w Londynie, nie można się przyczepić, ale widzom z Wysp brakuje tego jednego – by wygrał 7 lipca w finale.

Kto patrzy szerzej, widzi, że niepowtarzalną szansę ma Roger Federer – być pierwszym tenisistą, który wygrał na trawie Wimbledonu osiem razy. Tylko Martina Navratilova zdobyła dziewięć tytułów singlowych, wśród mężczyzn liderów z siedmioma zwycięstwami jest trzech: Federer, Pete Sampras i William Renshaw. Tego lata Szwajcar będzie obchodził 10. rocznicę pierwszego sukcesu.

Serena Williams walczyć będzie o koronę rodzinną. Obie córki pana Richarda były po pięć razy mistrzyniami w Londynie. Jeśli młodsza znów wygra, to jej wielkoszlemowy licznik podskoczy do liczby 17, to już tylko krok do zrównania się z Navratilovą i Chris Evert (obie po 18) i jeszcze pięć kroków do Steffi Graf (22). O Venus mówić trudno. Kiedyś rządziła na korcie centralnym, a dziś choroby, mało gry, słabe starty w Wielkim Szlemie – dawna mistrzyni w Londynie tym razem nie zagra, trzeba po cichu stawiać pytanie, czy zagra w ogóle.

Kobiecy turniej to także pytania o Wiktorię Azarenkę i jej ewentualny pierwszy finał w Londynie, o grę zakochanej Marii Szarapowej (od razu wyjaśnijmy – miksta Rosjanki z Grigorem Dimitrowem nie będzie, Szarapowa nie gra mikstów). Pojawienie się zupełnie nowej kobiecej gwiazdy gry na trawie na razie wydaje się niemożliwe, ale Wimbledon lubi zaskakiwać, więc może jednak?

W turnieju męskim po raz pierwszy od miesięcy pojawi się w komplecie wielka czwórka (Murray opuścił niedawno Paryż, Nadal US Open 2012 i Australian Open 2013). Oprócz Szkota pozostali już podnosili w górę złocisty puchar z 1887 roku. Najwięcej niepewności dotyczy Hiszpana. Mistrz z Majorki ukrył się w domu, chyba płacił za sukces w Roland Garros, kolano niekiedy znów bolało, nie zagrał na trawie żadnego meczu przed Wimbledonem.

Można zakładać, że swój ślad na trawie powinna już zostawić grupa takich jak Milos Raonic, Grigor Dimitrow, Kevin Anderson i jeszcze kilku innych, młodych, wysokich, świetnie serwujących i odważnych, wśród których jest też pewien chłopak z Łodzi.

Dla polskiego tenisa Wimbledon 2013 to już bowiem nie tylko Agnieszka Radwańska z trudną misją powtórki z ubiegłorocznego finału, ale także Jerzy Janowicz, który może na trawie zrobić naprawdę efektowny użytek z potęgi swego serwisu i forhendu.

Najlepszy z Polaków jeszcze nie przekroczył granicy trzeciej rundy w Wielkim Szlemie, ale czas spełniać takie marzenia. Na razie jednak nad formą Janowicza pojawiły się znaki zapytania. Bolący łokieć, mniej treningów po Paryżu, rezygnacja z gry w pokazówce w Stoke, co dalej – pokażą korty przy Church Rd.

Rekordzista Drobny

Agnieszka odpadła w I rundzie w Eastbourne (niektórzy twierdzą, że to dobry znak, rok temu też tam wcześnie przegrała), ale może mniej gry to dziś lepiej dla jej zdrowia i także więcej chęci do walki przy poważniejszej okazji.

Pula nagród rośnie aż o 4o procent. Zwycięzcy singla dostaną po 1,6 miliona funtów

Dwa tegoroczne wielkoszlemowe ćwierćfinały to fakt, tak samo jak porażki między nimi z tenisistkami, z którymi Radwańska zwykle dawała sobie radę. Ubiegłoroczny finał kazał uwierzyć, że Wimbledon to największa wielkoszlemowa szansa Polki, tylko chwiejna forma z ostatnich miesięcy trochę zmniejsza nadzieję na kolejny sukces.

W Wimbledonie Radwańska powinna wygrywać także dlatego, że koszt przegranej będzie już bardzo widoczny w rankingu. Utrzymać czwartego miejsca na świecie bez kilku wygranych meczów już się nie da.

W singlach pojawią się także Urszula Radwańska, Łukasz Kubot i Michał Przysiężny (wygrał eliminacje). Młodsza z krakowskich sióstr ma na razie rodzinną tarczę, za którą może się schować, gdy coś pójdzie gorzej. Kubot od kilku miesięcy radzi sobie słabo. Gdyby nie to, że drabinkę turnieju głównego tworzono na podstawie rankingu sprzed kilku tygodni, polski tenisista nr 2 musiałby wrócić do eliminacji. Jeśli teraz wykorzysta szansę, jest nadzieja na lepszą drugą połowę roku, jeśli nie – zbliża się groźba gry w challengerach.

W deblach zagrają Marcin Matkowski z Kubotem zastępującym kontuzjowanego Mariusza Fyrstenberga oraz Tomasz Bednarek z Mateuszem Kowalczykiem i Alicja Rosolską z Białorusinką Olgą Goworcową. Pewnie ktoś z nich zagra jeszcze w mikście, ale to tylko wielkoszlemowa konkurencja pocieszenia.

38 mln funtów to ubiegłoroczny zysk Wimbledonu. Turniej zawsze na siebie zarabiał, z roku na rok więcej

Żeby znaleźć się na okładce kompendium Alana Little'a trzeba wygrać singla, żeby zostać wymienionym gdzieś w środku – należy być rozstawionym (jak Agnieszka Radwańska i Jerzy Janowicz), wygrać kwalifikacje albo grać co najmniej w półfinałach. Jest też droga boczna – można pobić jakiś statystyczny rekord. 136 lat tradycji wyśrubowało większość wimbledońskich rekordów tak, że honorowy kronikarz te strony swego dzieła poprawia już niezwykle rzadko.

Sięgnijmy do kompendium jeszcze raz: Jaroslav Drobny reprezentował cztery kraje (Czechosłowację, protektorat Bohemia i Moravia, Egipt, Wielką Brytanię); Jean Borotra zagrał w 35 turniejach w ciągu 43 lat; Pete Sampras wygrał 118 własnych gemów serwisowych z rzędu; John Isner miał 113 asów w czasie sławnego trzydniowego meczu-maratonu z Nicolasem Mahutem. Tych osiągnięć chyba się nie poprawi.

Janowicz może się zmierzyć z rekordem prędkości serwisu w Wimbledonie – od 3 lat ma go Taylor Dent (148 mil na godzinę). Co zostaje dla innych? Jest furtka, Alan Little podpowiada: od czasów pani Billington (starty w latach 1946–1956) nikt już nie serwował regularnie z dołu. Kto zaserwuje, też przejdzie do kronik.

Turniej na swych sportowych antenach pokazuje Polsat

Co roku w wimbledońskiej wyprawce, jaką dostaje na powitanie każdy dziennikarz akredytowany w londyńskiej świątyni tenisa, znajduje się książka: „Wimbledon Compendium". Autor to pan Alan Little, honorowy kronikarz klubu.

Dzieło z 2012 roku ma 560 stron (co roku kilka przybywa), cena od paru lat niezmiennie wynosi 16 funtów, czasem rośnie z inflacją, ale jak na Wyspy Brytyjskie – niespiesznie. Miękka okładka, kiedyś jasnozielona i matowa, od kilku lat błyszcząca, w zielono-purpurowych barwach Wimbledonu, z obowiązkową fotografią mistrzów sprzed roku. Inne książki można po turnieju zostawić, tej nie. W książce pana Little'a jest wiedza, bez której trudno zrozumieć, czym jest Wimbledon.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Tenis
17-letnia Rosjanka znów za silna dla Igi Świątek. Polka nie obroni tytułu w Indian Wells
Tenis
Brąz cenniejszy niż złoto. Iga Świątek bierze rewanż za igrzyska
Tenis
Indian Wells. Rozpędzona Iga Świątek
Tenis
Raj zamienił się w piekło. Hubert Hurkacz przegrywa w Indian Wells
Materiał Promocyjny
Warunki rozwoju OZE w samorządach i korzyści z tego płynące
Tenis
WTA w Indian Wells. Iga Świątek w najlepszym wydaniu. Jest jedno ale
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń