Korespondencja z Londynu
Dzień przed startem w Wimbledonie był ruch, aż miło patrzeć. Sławy tenisa, dawne i obecne przeciskały się koło siebie. Dziennikarze cieszyli się wyjątkową swobodą: mogli bez problemu patrzeć na treningi, zajść do restauracji dla uczestników, wymienić kilka słów, pooddychać tym samym powietrzem co Rafael Nadal, Andy Murray i Maria Szarapowa.
Można było też spojrzeć, jak żwawo odbijają piłki siostry Radwańskie. Agnieszka wygląda na pewną swych sił, porażka w Eastbourne nic nie zmieniła. Śladów kontuzji nie ma. Będzie mocna, choć co to oznacza, okaże się zapewne koło ćwierćfinału. W poniedziałek nie gra, trenowała więc w Aorangi Park dwa razy (potem siłownia), wysoko rozstawieni mają swoje małe przywileje. Trener Tomasz Wiktorowski też trenuje, siłownia jest także dla szkoleniowców.
Od poniedziałku będzie inaczej: ścisłe kontrole na bramkach, nadzór z nieba i ziemi. Przed każdym grającym ochroniarz torujący drogę w tłumie. Konferencje prasowe wyliczone co do minuty.
W weekend było ich sporo, to obowiązek faworytów, ale wynikało z nich niewiele. Wielka męska czwórka jest skromna i okazuje szacunek rywalom, co dla niektórych, na przykład dla Ernestsa Gulbisa, było okazją do stwierdzenia: – Ci faceci są po prostu śmiertelnie nudni. Federer z uśmiechem potwierdził: Jesteśmy i będziemy. Do rozmiarów wydarzenia rozdęto kilka słów, które na temat wzajemnych relacji męsko-damskich wyraziły Maria Szarapowa i Serena Williams. Taki urok chwil przed prawdziwą rywalizacją.