Korespondencja z Londynu
Polski tenis ma nowego bohatera. Doczekaliśmy meczu, który był marzeniem kibiców, choć gdy się zdarzył, to na pytanie komu kibicować, nie było dobrej odpowiedzi. Z jednej strony młodzieniec, który nie przestraszy się żadnego tenisisty, z drugiej dojrzały sportowiec, który po zakolach kariery dotarł do swego szczytu.
W loży dla gości Jerzego Janowicza – obok trenera po raz pierwszy Marta Domachowska, w loży Łukasza Kubota– trenerzy i Eva Slaninkova. Na trybunie neutralnej Agnieszka Radwańska z trenerami, tak jak obiecała, z kciukami ściskanymi za obu.
Obiecali ładnie grać i ładnie zagrali, każdy tak, jak pamiętamy z poprzednich meczów. Kto widział dwa gemy serwisowe w wydaniu obu, właściwie widzimał cały mecz. Z jednej strony styl, polot, fruwanie do siatki, z drugiej moc młodości, która zdaje się może rozwalić każdy mur. Nie ma co pisać kroniki przewag i przełamań serwisów. Były, zdarzyły się, ten mecz żadnego wstydu Kubotowi nie przyniósł, wręcz przeciwnie, był pięknym podsumowaniem wcale niełatwej kariery.
Janowicz jest w półfinale Wimbledonu, w drugim starcie w życiu. Zwycięzca po meczbolu padł na kort, przeżył swoją chwilę uniesienia. Pokonany spokojnie poczekał. Wimbledon chyba tego jeszcze nie widział – długi braterski uścisk, coś mokrego w oku i wymiana koszulek na korcie nr 1. Nie wierzcie pozorom: Janowicz to sportowiec z duszą i sercem. Za twardością serwisu i forhendu stoi także 2,03 metra równie potężnej wrażliwości. Po meczu nie mógł mówić do kamer BBC. Wimbledońskie zwyczaje są takie, że bardziej interesujące mecze zaczynają się później, więc zanim Janowicz i Kubot oraz Andy Murray i Fernando Verdasco zaczęli swoje boje, zobaczyliśmy jak Djoković wygrywa z Tomasem Berdychem 7:6 (7-5), 6:4, 6:3, a „Delpo" zwycięża Davida Ferrera 6:2, 6:4, 7:6 (7-5).