Najpierw uwierzyli rodzice

Jerzy Janowicz. Z łódzkiego podwórka przybył w tempie ekspresowym na salony. Dla nas jeszcze Jurek, dla świata Dżerzi.

Publikacja: 06.07.2013 01:08

Korespondencja z Londynu

Rakieta w ręce dwulatka – to pierwsze zdjęcie tenisowe Jerzego Janowicza. Rakieta plastikowa, ale uśmiech szczęścia prawdziwy. Biegał za piłkami, odkąd stanął na nogach. Mama wspomina: – Wcale nie zaczął wcześnie chodzić, miał z półtora roku.

Dwadzieścia lat później na zdjęciach w setkach gazet widać bardzo dużego faceta z rakietą w ręku. W wimbledońskim biurze prasowym brytyjscy dziennikarze chcą o nim wiedzieć wszystko. Od numeru buta (54) po tajemnicę potężnego serwisu. O początkach kariery, o szlifowaniu diamentu. Mówimy, że było trudno, że to polskie dzieło z fińskim wkładem trenerskim, połączenie ambicji i energii młodego człowieka ze wsparciem rodziców. Sporo szczęścia i przypadku. Mało pieniędzy. Trochę nie wierzą.

Jak w kraju, w którym na tenisowe wykształcenie Andy'ego Murraya wydano (wedle „Guardiana") 25 mln funtów, mają uwierzyć, że Jerzy Janowicz senior, po karierze siatkarskiego ligowca (z tytułem wicemistrza Polski w Gwardii Wrocław) po prostu wziął chłopaka na korty, bo sam lubił się ruszać, że syn też się wyrywał do odbijania piłek. Potem ojciec robił mu śmieszne zdjęcia. Czasem pozowane, jak to: Jerzyk w rajtuzach na dywanie w łodzkim mieszkaniu, w kręgu z żółtych piłek.

Sam wybrał tenis

Rodzice są w tej opowieści ważni. Najpierw – geny. Oboje sportowcy, oboje wysocy, siatkarka i siatkarz. Pan Jerzy senior odrobinę niższy od żony Anny. Panna Szalbot, zanim została panią Janowiczową, karierę miała całkiem udaną. Środkowa bloku, w domu też postać centralna. Grała w Piaście Cieszyn, ŁKS-ie, Płomieniu Milowice i klubie Emlak Kredi Bankasi z Ankary. Nazbierała sporo dyplomów, pucharów i medali. Najważniejsze za zwycięstwa w europejskich pucharach, za mistrzostwo Polski, za grę w reprezentacji Polski. Tata skrzydłowy, potrafił mocno przyłożyć.

Syna do siatkówki nie ciągnęli. Wybrał tenis, choć oczywiście umie wystawić piłkę, zbić i rzecz jasna zaserwować po siatkarsku. Kto nie wierzył, mógł zobaczyć na własne oczy w grudniu, gdy grał w meczu charytatywnym w Skrze Bełchatów przeciw reprezentacji Polski.

Może to także tenis po trosze wybrał młodego Janowicza, ale bez rodziców by się na pewno nie udało. Dostał od nich pierwszą prawdziwą rakietę, był wtedy w wieku przedszkolnym. Poszli z nim do klubu Orkan Łódź. Zapisali do Szkoły Mistrzostwa Sportowego im. Kazimierza Górskiego w Łodzi. W barwach Orkana grał w pierwszych turniejach. Skrzat Janowicz, rocznik 1990, w styczniu 2001 r. zdobył w Łęcznej brązowy medal mistrzostw Polski w singlu i srebrny w deblu.

Młody Janowicz zmieniał kluby. Przechodził z Orkana do AZS Łódź, z AZS-u do MKT Łódź. Przyczyna była banalna: gra się tam, gdzie są w miarę dobre korty, gdzie można wcisnąć się z treningiem w godzinach, które umożliwiają naukę w szkole, gdzie ktoś pomoże i jeszcze nie zedrze za to skóry. Na razie się wydaje, że w MKT Jerzy znalazł spokojną polską przystań. Klub prowadzony przez panią prezes Ewę Wróbel-Nadel ma nowoczesną halę, sporo kortów odkrytych i przede wszystkim ma słabość do Janowicza juniora. Pani Ewa mówi, że liczyć każdą godzinę wynajmu nie bardzo chciała, gdy zobaczyła, co Jerzy potrafi. Teraz jego nazwisko jest magnesem dla łódzkich dzieciaków, więc nie ma co kryć, warto było.

Pozwalam, by targały mną uczucia i nie będę tego zmieniał Jerzy Janowicz

Wychować tenisistę zarabiającego miliony dolarów – takie marzenie miewa zapewne wielu rodziców, ale państwo Janowiczowie z początku nie mieli. Za dużo wiedzieli o sporcie wyczynowym, by wierzyć w takie cuda. Sport tak, wsparcie tak, ale dopiero gdy z kilku stron usłyszeli – macie przyszłego mistrza, przestawili swoje życie na inne tory.

Zaczęli szukać pieniędzy i zaczęli szukać ludzi, którzy pomogą w treningu Jerzego. Z pieniędzmi było od początku krucho. Podróże na turnieje kosztują, korty, sprzęt też. Liczyło się nawet to, że w 2007 r. nowojorska Polonia kupiła Jerzemu parę nowych butów tenisowych i dała po finale US Open. Dziś o tym rodzice chętnie nie mówią, ale kiedyś zmęczeni ciągłą gonitwą za wsparciem pokazali rachunki – jakieś 2 mln zł rozłożone na kilka lat doprowadzania syna do czołowych miejsc w rankingach juniorów. Pech polegał też na tym, że pomoc Polskiego Związku Tenisowego związana ze sponsorskim zaangażowaniem firmy Prokom Ryszarda Krauzego już się kończyła. Jerzy dostał ze związku dokładnie 408 tys. Potem na juniorów już nie starczyło.

Teraz jest czas zbierania owoców tamtego wysiłku, wreszcie nie trzeba się zastanawiać, za co opłacić loty, trenerów i jeszcze koszty wyprawy osób towarzyszących. Jerzy Janowicz jeszcze przed Wimbledonem został dolarowym milionerem (z turniejowych premii), ale państwo Janowiczowie pamiętają te chwile, gdy dla syna sprzedawali sklepy, które były podstawą ich bytu po karierze sportowej, jak oszczędzali każdy grosz, nocując podczas turniejów w samochodzie, jak w końcu zabrakło na wyjazd do Australii, gdy Jerzy skończył 18 lat. Finalista juniorskich turniejów Roland Garros i US Open doprowadził rodziców niemal do bankructwa.

Dobrzy ludzie pomogli

Stąd plany wyjazdu do USA, stąd rozmowy z Katarczykami o zmianie obywatelstwa, wyjeździe do szejków, by tam budować potęgę arabskiego tenisa. Nie wyjechali, bo paru ludziom starczyło jednak wyobraźni, by uwierzyć w Jerzego Janowicza juniora, paru skromnym firmom też. Dziś agencja Lagardere dba, by do Jerzego przychodzili najwięksi.

Bez dobrych ludzi i porządnych trenerów ta kariera też nie wyszłaby poza juniorskie obietnice. – Kiedy syn miał 14 lat, pojechał na zgrupowanie kadry Polskiego Związku Tenisowego. Po paru dniach mieliśmy telefon, żeby przyjechać po syna, bo się nie nadaje, bo nie może wytrzymać kilku kilometrów biegania po lesie lub po piachu – przypomniała po latach Anna Janowicz. Jerzy senior dodaje: – To, że Jurek gra w tenisa, zawdzięcza także naszej decyzji, że odcięliśmy się od współpracy z niektórymi ludźmi, że nie pozwoliliśmy na zmarnowanie jego talentu.

Pierwszy trener Piotr Grzelak potrafił dostrzec możliwości chłopaka i bardziej sprytem niż nakazem osiągał postępy. Wybaczać charakternemu Jerzykowi – to, zdaje się, był główny klucz do wychowawczego sukcesu. Jaki jest Janowicz każdy widzi. Jest to, jak mawia o sobie sam, typ zadziorny. Od małego. – Trzy dzienniczki w podstawówce zapełnione uwagami co semestr, mamie ciężko było wytrzymać – wyjaśnia tenisista.

Bogdan Wasiak i Jakub Ulczyński – to kolejni z tych, którzy uczyli Jerzego Janowicza tak, by nie popsuć, co natura dała. Spokojnie, bez nakazu zdobywania medali za wszelką cenę. Ta ostrożność przydaje się i dziś, kiedy na korcie trzeba mieć energię i świeżość. Listę trenerów kończy obecnie Fin Kim Tiilikainen. Spokojny facet z polską żoną, zakorzeniony w Poznaniu. Pracował w kilku akademiach tenisowych, w Polsce i poza nią. W swej zawodowej karierze niespełniony (207. miejsce w rankingu ATP w 1999 r., trochę ponad 111 tys. dolarów nagród), ale jako trener – postać pozytywna.

Fenomen

Uwierzył w Janowicza jak rodzice, przedstawił swój plan dochodzenia do wielkich wyników, nie miał wielkich żądań finansowych. Rodzice zaufali jeszcze Mieczysławowi Bogusławskiemu, łódzkiemu trenerowi przygotowania fizycznego, praktykowi i wykładowcy uniwersyteckiemu. Bogusławski powiedział, że Jerzy to fenomen. Potrafił z chłopaka o wzroście 2,03 zrobić kogoś, kto kręci salta i 14 razy z rzędu wykona wymyk na drążku. Problem był, gdy Bogusławski musiał wyjechać za granicę. Przez 2,5 roku Jerzyk nie miał fachowej opieki, ale teraz znalazł następcę – Piotra Grabię, studenta Bogusławskiego.

W karierze Janowicza liczy się jeszcze to, jaki jest on sam. Jedni widzą w nim tego, który w 2009 r. w Ostrawie podczas challengera wyrywał plastikowe linie kortu i ochrzanił dyrektora turnieju za stan nawierzchni. Inni widzą krzykacza, który w Australian Open nie może wybaczyć sędziemu pomyłek. Janowicz mówi po prostu –  pozwalam, by targały mną uczucia, i nie będę tego zmieniał. Łukasz Kubot dodaje: – Jest twardszy, niż się wszystkim wydaje. Ufa tylko tym, którym chce ufać, ale w przyjaźniach jest wierny. Za kortem – do rany przyłóż.

Hala Bercy w Paryżu z jesieni 2012 r. już na zawsze pozostanie miejscem, w którym Jerzy Janowicz z chłopaka zamienił się w mężczyznę. Jego mocną rękę poznali kolejno Philipp Kohlschreiber, Marin Cilić, Janko Tipsarević, Gilles Simon i wreszcie Andy Murray, wtedy trzecia rakieta świata. Pozostali – pierwsza dwudziestka. Przegrał dopiero w finale z Davidem Ferrerem.

Zachwycali się wszyscy. Fachowo i nie. Poznański raper Mezo napisał „Bajkę o Jerzyku, czyli Niezwykłe Przygody Jerzego Janowicza w Paryżu", której cytować nie warto, ale tytuł oddawał nastrój chwili.

W tym roku zaczął nowy sezon od dwóch ćwierćfinałów w Marsylii i Rzymie. W Melbourne grał w trzeciej rundzie. Wimbledoński wielki skok przepowiadano mu po cichu. Teraz John McEnroe, Martina Navratilova, Jana Novotna i inni powtarzają: widzicie nowego mistrza.

Korespondencja z Londynu

Rakieta w ręce dwulatka – to pierwsze zdjęcie tenisowe Jerzego Janowicza. Rakieta plastikowa, ale uśmiech szczęścia prawdziwy. Biegał za piłkami, odkąd stanął na nogach. Mama wspomina: – Wcale nie zaczął wcześnie chodzić, miał z półtora roku.

Pozostało jeszcze 97% artykułu
Tenis
Iga Świątek broni tytułu w Madrycie. Już na początku szansa na rewanż
Tenis
Porsche nie dla Igi Świątek. Jelena Ostapenko nadal koszmarem Polki
Tenis
Przepełniony kalendarz, brak czasu na życie prywatne, nocne kontrole. Tenis potrzebuje reform
Tenis
WTA w Stuttgarcie. Iga Świątek schodzi na ziemię
Tenis
Billie Jean King Cup. Polki bez awansu