Krzysztof Rawa z Londynu
Podczas sobotniej przygrywki Francuzka pokonała Sabine Lisicki 6:1, 6:4, dzień później Szkot zasłużył wreszcie na miano spełnionego Brytyjczyka – wygrał z Novakiem Djokoviciem 6:4, 7:5, 6:4.
Lokalne zapowiedzi brzmiały dumnie, jak zawsze, ale w głębi duszy był niepokój. Serba bał się każdy rozumiejący tenis widz, brytyjskie media też. – Czekamy 77 lat, to możemy czekać 78 – mówił chwilę przed pierwszym setem finału Murray – Djoković jeden z miejscowych dziennikarzy.
Czekanie się skończyło. Jak na normy, do których przyzwyczaił nas lider rankingu światowego, mecz był krótki. Ale sety długie, każdy średnio godzinę. Nie strzelali asa za asem, nie biegali do siatki, rozegrali intensywną bitwę pełną taktycznych podchodów, wytrwałości i biegania tak, jak nikt inny oprócz nich w tenisie nie biega.
Były przełamania serwisu w każdym secie, to najbardziej znaczące w ostatnim, Djoković prowadził już 4:2. Na pewno wiedział, że to nie wystarczy, na pewno czuł, że prędzej Murray płuca wykrztusi, niż przestanie gonić za każdą piłką, choćby po to, by nikt nie powiedział, że nie zostawił na korcie serca.