Serena Williams zgarnęła też najwyższą premię w historii kobiecego sportu. Za finałowe zwycięstwo otrzymała 2,6 mln dolarów, a do tego dołożyć trzeba jeszcze milionowy bonus za wygranie cyklu turniejów zaliczanych do US Open Series.
Finał, pomimo porywającego wiatru, był pasjonującym widowiskiem za sprawą obu zawodniczek. Serena zaczęła świetnie, wydawało się, że zakończy mecz w dwóch setach, bo w drugim prowadziła 4:1, a potem dwukrotnie serwowała po zwycięstwo – najpierw przy stanie 5:4, a potem 6:5. Azarenka jednak nie poddała się, wprost przeciwnie, właśnie wtedy zagrała najlepiej.
Intensywność niektórych wymian była taka, że kibice – jak napisała francuska gazeta „L 'Equipe” – bali się głębiej odetchnąć. Opór Białorusinki sprawił, że Serena miała strach w oczach, bała się trzeciego seta. Kiedy przegrała tie-break, każdy scenariusz wydawał się możliwy.
Ale sprawdził się ten, który wszyscy przewidywali zanim Azarenka pokazała białoruską twardość zahartowaną wieloletnim treningiem w amerykańskim w słońcu. W decydującym secie Serena wygrała pięć ostatnich gemów i mecz po dwóch godzinach i 45 minutach walki.
„W decydujacych momentach drugiego seta byłam spięta, nie grałam zbyt inteligentnie. Starałam się uspokoić, bo oczywiście wolałam skończyć mecz jak najszybciej. Z przeciwniczką taką jak Wiktoria nigdy nie wiadomo, co może się zdarzyć. Pomimo 32 lat czuję, że jestem w życiowej formie, mogę grać wielkoszlemowe turnieje w singlu i deblu. Ten sukces jest bardzo ważny, bo pomimo wygrania Roland Garros czułam niedosyt, przede wszystkim z powodu Wimbledonu, w którym nie doszłam nawet do ćwiercfinału. Chcę grać jeszcze długo, o porównaniach z Martiną Navratilovą, Chris Evert czy Steffi Graf nie myślę, one osiągnęły o wiele więcej niż ja” – mówiła Serena podczas konferencji prasowej.