Święty Pat

Do Warszawy na mecz z Polską przyjechał Patrick Rafter. Australijczycy mówią z dumą – nasza legenda, i zaraz potem dodają: bardzo porządny facet.

Publikacja: 13.09.2013 11:33

Patrick Rafter grał tak jak dawni Australijczycy: serwis i atak. Dziś tacy tenisiści to ginąca rasa

Patrick Rafter grał tak jak dawni Australijczycy: serwis i atak. Dziś tacy tenisiści to ginąca rasa

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak

Kapitana daviscupowej drużyny Australii dobrze pamiętają ci, którzy oglądali mecze o tytuł w US Open kilkanaście lat temu, może jeszcze lepiej widzowie wimbledońskich finałów w 2000 i 2001 roku. W Nowym Jorku dwa razy wygrał, w Londynie dwa razy przegrał. Walczył pięknie, bo jak zapomnieć jednego z ostatnich, którzy traktowali serwis i wolej tak samo naturalnie jak oddychanie. Wśród wspomnień jego gry jest i to, że zawsze, gdy podrzucił piłkę do serwisu i z jakiejś przyczyny jej nie uderzył, mówił tak głośno, żeby nie tylko rywal, lecz cały stadion słyszał: – Sorry, mate!

Siódmy z dziewiątki dzieci państwa Rafterów mówił, że został tenisistą, bo grał jeden ze starszych braci, a Pat lubił wspólne zabawy. W Mount Isa, raczej ponurym górniczym miasteczku w stanie Queensland, dzieciaki grały na asfaltowym korcie, bo o trawiaste było trudno. Życiorys, jakich wiele: Pat grał, ćwiczył, mama Jocelyn woziła go na dziecięce turnieje. Czasem dojeżdżał ojciec, ale z nim było gorzej, bo jak zobaczył, że syn źle się zachowuje, to brał za rękę, ściągał z kortu, nie patrząc na wynik i wiózł do domu. – Tata był porządnym katolikiem, dawał na tacę co niedziela tyle, że wydawało mi się, że nas na to nie stać – wspominał Rafter.

Nie od razu zaczął wielką karierę. Zawodowiec od 1991 roku dopiero po trzech latach wygrał pierwszy turniej ATP, na trawie w Manchesterze. Zawsze miał trochę problemów ze zdrowiem, więc drugie ważne zwycięstwo to był już ten nowojorski Wielki Szlem w 1997 roku z Gregiem Rusedskim w finale. Rok później obronił tytuł po zwycięstwie nad rodakiem Markiem Philippoussisem i w kwestii największych sukcesów zamknął rejestr. Ale przez te cztery lata, do jesieni 2001 roku zachwycał świat, nawet był liderem rankingu, ale tylko przez tydzień. Karierę miał kończyć już w 2000 roku, kontuzja barku nie dawała grać, ale wytrzymał do finału Wimbledonu 2001 z Goranem Ivaniseviciem. To była jedna z najpiękniejszych bajek, jakie zna historia tenisa. – Dobrze, że wtedy przegrałem. Porażka Gorana groziła jego samobójstwem. Uratowałem mu życie – powiedział niedawno z uśmiechem.

Był inny, żył swobodnie, luz na korcie, luz poza kortem. Na czas kariery tenisowej wynajął dom na Bermudach i opowiadał, jak gra z sąsiadami w piłkę, surfuje na desce, albo skacze na bungee. Skończył z tenisem zawodowym przed trzydziestką, wrócił do stanu Queensland, tylko już bliżej morza, do Sunshine Beach. Rodacy go uwielbiają, kobiety są nim zauroczone. Tytuł Australijczyka Roku 2002 dostał już parę tygodni po ogłoszeniu końca kariery. Liczyło się wszystko: sukcesy, ale i to, że był dzieciakiem z prowincji, że każdy młody człowiek chciał go naśladować, że cztery razy dostał nagrodę Fair Play ATP Tour, że w Nowym Jorku po wielkoszlemowych zwycięstwach połowę nagrody oddawał na chore dzieci. Wtedy australijskie gazety nazwały go „Święty Pat". Święty, który lubi piwo. Do dziś pozostaje wzorem stylu na korcie i poza nim. Sława, życie przed kamerami – nie dla niego. Żyć trzeba, więc reklamował kilka lat bieliznę produkowaną przez jedną z australijskich firm (– Jestem teraz znany bardziej jako facet od majtek – komentował), ale po przekroczeniu 37. roku życia stanowczo odmówił ciągu dalszego.

Żona Lara Feltham była modelką, mają dwójkę dzieci (syn Josua i córka India). Mówi, że tenisistów z nich nie będzie. Opowiada, jak odwozi dzieci do szkoły, przywozi, pomaga w lekcjach. – Dzień świstaka – powiedział dziennikarce, gdy pytała, jak wygląda jego zwykła doba. Żona narzeka, że nie tańczy i romantyzmu w nim mało. On potwierdza. Tenisa nie rzucił, w cyklu rozgrywek seniorów wciąż jest aktywny. Służbę w reprezentacji zawsze traktował jak należy. Kiedy w 2010 roku dostał propozycję objęcia funkcji kapitana po Johnie Fitzgeraldzie, zastanawiał się tylko, jak to pogodzić z opieką nad dziećmi.

Pierwszy sukces już ma, po trudnych negocjacjach potrafił ujarzmić temperamenty Lleytona Hewitta i Bernarda Tomica, skłonić obu do gry dla Australii, razem. Przekonał, że warto, dla przypomnienia wielkiej historii. Jest dobrym kapitanem.

Tenis
Słychać było gwizdy. Novak Djoković żegna się z Australian Open
Materiał Promocyjny
Suzuki Vitara i Suzuki Swift ponownie w gronie liderów rankingu niezawodności
Tenis
Australian Open. Iga Świątek przegrała z Madison Keys bitwę o Melbourne
Tenis
Australian Open. Aryna Sabalenka w wersji 2.0. Zagrała heavy metal i rozbiła przyjaciółkę
Tenis
Amerykański bombardier z rozbrajającym uśmiechem. Kim jest Ben Shelton?
Materiał Promocyjny
Warta oferuje spersonalizowaną terapię onkologiczną
Tenis
Burza po meczu Igi Świątek w Australian Open. Co się wydarzyło i kto popełnił błąd?
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego