Powrót nieco zapomnianej klasyki, czyli 32. mecz Nadala z Federerem miał kilka chwil, w których wydawało się, że czas się cofnął. Szwajcarski mistrz potrafił zaczarować rywala i widzów pełnymi swobody uderzeniami, potrafił postawić się rywalowi w wymianach, wygrać gema w 68 sekund, posłać kilka asów serwisowych. Nie potrafił jednego – wygrać piłek, które naprawdę decydowały o wyniku.
W pierwszym secie dał swoim kibicom więcej nadziei, bo odrobił gema straty i wyrównał na 5:5, choć to Hiszpan serwował. Był wtedy nawet lepszy w wymianie, która liczyła 30 odbić. Drugiego ataku Nadala jednak nie wytrzymał. Za chwilę oddał swego gema serwisowego, a poprawka rywala była już boleśnie skuteczna: zwycięski gem do zera.
Drugi set zakończył się szybciej, bo wielkiemu Szwajcarowi już zaczęło brakowało oddechu, spóźniał się o ułamki sekund, nie był w stanie wytrzymać tempa gry młodszego rywala, a Nadalowi nie trzeba wiele, by zamieniać małe przewagi w całe gemy i sety. Miał w całym spotkaniu cztery szanse przełamania serwisu Federera – cztery wykorzystał. Po 80 minutach sędzia ogłosił zwycięstwo Hiszpana, trudno uwierzyć – pierwsze w Masters nad Federerem (grali piąty raz), ale już 22. w karierze.
Pożegnanie ze szwajcarskim czarodziejem nie wypadło źle, lecz kto po półfinale uwierzył, że Roger po raz siódmy wygra Masters dostał jasną odpowiedź: nie wygra. Teraz pytanie brzmi, czy Rafael Nadal w końcu dopisze swe nazwisko do listy zwycięzców Masters, czy powtórzy osiągnięcia rodaków: Manuela Orantesa (1976) i Alexa Corretji (1998). W kolekcji tytułów Hiszpana bardzo tego sukcesu brakuje, byłoby to także dobre podsumowanie roku wielkiego powrotu.
Zagra, jak każe ranking – z Novakiem Djokoviciem, numerem 2 na świecie. Serb awansował do finału względnie łatwo – pokonał Wawrinkę w dwóch podobnych setach, niby pełnych walki, nawet momentami wyrównanych, a wątpliwości, kto lepszy, nie było.