Rozbieg był krótki, ledwie dwa tygodnie, Puchar Hopmana, kilka pokazówek, turnieje w Dausze, Brisbane, Sydney i o 1 w nocy z niedzieli na poniedziałek czasu polskiego zaczęli.
Australian Open to 33 mln miejscowych dolarów w puli nagród, po 2 mln dla zwycięzców. Są obrońcy tytułów – Novak Djoković i Wiktoria Azarenka, nie brakuje nikogo ważnego. Jest też australijskie słońce, czeka rzeka Yarra, sławne lody w Melbourne Park i entuzjazm miejscowych kibiców.
Dla polskiego tenisa turniej w Melbourne jest w tym roku zagadką. Agnieszka Radwańska pojechała do Australii z zapewnieniami z ławki trenerskiej, że jest zdrowa, nawet nieco silniejsza niż rok temu, że pracowała solidnie i może zrobić ten wyczekiwany krok wyżej niż ćwierćfinał.
Puchar Hopmana w Perth wzmocnił nadzieje, nieudana obrona tytułu w Sydney je przygasiła, choć sama Agnieszka nie robiła z tego katastrofy.
Trener Tomasz Wiktorowski zapewniał, że głównym celem Polki pozostaną zawsze Wielkie Szlemy, więc falstartu z Julią Putincewą spodziewać się nie należy. Ten mecz zapowiedziano na wtorek, na Hinsense Arena (drugi w hierarchii stadion w Melbourne Park), ok. 5 rano czasu warszawskiego. Putincewa, urodzona w Moskwie, ma 19 lat, od niedawna paszport Kazachstanu, mocną rękę i motto sportowe: nie mogę grać, jak nie jestem zła. Trenuje i jeździ po świecie pod opieką ojca Antona, ale była też pod nadzorem Martiny Hingis w akademii Patricka Mouratoglou. Jako juniorka mocna, w dorosłym świecie na razie złość jeszcze jej przesadnie nie pomaga, choć 109. miejsce w rankingu WTA nie jest złe.