Chciałoby się szybko zapomnieć o meczu Polki ze Słowaczką, bo żal ściskał serce, gdy dzień po nadzwyczajnym przypływie talentu nastąpił kompletny odpływ sił Agnieszki. Cibulkova rządziła, nawet nie musiała prezentować nadzwyczajnych umiejętności, wystarczyły te, co ma – energia w każdym ruchu, śmiałość zagrań i nieustanny atak z każdego kąta kortu.
Nie wszystko Dominice wychodziło, ale wobec znikomego oporu Polki, wynik zmieniał się szybko i nieubłaganie w jedną stronę. Słowaczka raz grała w półfinale Roland Garros, w 2009 roku, więc doświadczeń z wielkimi meczami nie ma wiele. Może dlatego reagowała tak emocjonalnie na każdą wygraną piłkę i w końcu na dość łatwo wygrany mecz. Każdy widział te 161 cm szczęścia, biegającego, skaczącego i odbijającego piłki z energią, której tak bardzo zabrakło Polce.
– Byłam dzielna, nie było mi łatwo, bo Radwańska jest najlepsza, gdy się broni, ale skupiłam się na własnych odbiciach i udało się – mówiła Cibulkova, gdy już podniosła się z błękitnego kortu po nagłym przypływie szczęścia.
Gdy emocje trochę miną, pewnie pomyśli, że z Na Li też musi być dzielna, a nawet jeszcze dzielniejsza, gdyż Chinka zagra w finale w Melbourne trzeci raz, serca lokalnych kibiców już zdobyła, tylko pucharu Daphne Akhurst brakuje jej do kolekcji.
Wysoki lot polskiego juniora Kamila Majchrzaka też został nagle w czwartek przerwany – w singlu i w deblu, ale za to wciąż trwa na niebieskich kortach Łukasz Kubot – los chciał, by ten, który z polskiej ekipy w singlu przegrał pierwszy, schodził z australijskiego kortu ostatni.