Z czeskiego gniazda

Rozmowa z Łukaszem Kubotem po zwycięstwie w turnieju deblowym.

Publikacja: 27.01.2014 00:31

Sukces dotarł do pana?

Łukasz Kubot:

Jeszcze nie. Na razie brakuje słów. Tyle lat pracy, tyle potu i zwycięstwo na jednym z najpiękniejszych kortów, jakie w życiu widziałem. Może dopiero kiedy skończę karierę, dojdzie do mnie, że zapisałem się w kronikach tenisa. W naszym zawodzie jest tak, że nawet człowiek nie ma czasu się cieszyć, bo zaraz jedzie na następny turniej.

Podziękowania i dedykacje wygłosił pan przy dekoracji, coś pan uzupełni?

To zawsze jest zasługa teamu: trenerów, Jana Stocesa, Thomasa Enqvista, Jonasa Bjorkmana – idola mej tenisowej młodości. Chciałbym także podziękować panu Wojtkowi Fibakowi, on świetnie zna się na tenisie, jest bardzo szanowany w moim boksie, bo nie boi się powiedzieć, co myśli. Dedykacja też jest niezmienna: mojej rodzinie, która jest ze mną zawsze, na dobre i na złe.

Na ile na pański sukces wpłynęła czeska szkoła życia i tenisa?

W Czechach przede wszystkim nauczyłem się stabilnej pracy, a także tego, by nie podniecać się małymi wygranymi. Kiedyś jeździłem jako deblowy partner treningowy Radka Stepanka i Tomasa Berdycha, chłopcy mnie wypromowali... Niemal nigdy nie czytam SMS-ów w czasie turnieju, ale dostałem wiadomość od Stepanka i przeczytałem. Napisał: „Wojowniku, idź po to zwycięstwo sam i wygraj ten pierwszy turniej Wielkiego Szlema".

Stepanek mówił, że nawet jak pan śpi, to też myśli o tenisie, to prawda?

Było tak, ale człowiek się uczy. Ja dosyć późno wszedłem w wielki tenis, miałem 27–28 lat. Nie miałem wcześniej wzorów, jak iść do przodu. Postawiłem na debla, grałem z najlepszymi. Wtedy to był zaszczyt z nimi trenować. Radek dobrze wie, jak było. Rzeczywiście, czasami  Czesi mówili, że jestem tenisowym maniakiem, ale także powtarzali, że mam to coś, co spowoduje, że odniosę sukces. Czeski tenis naprawdę mi pomógł, gdy wziął mnie do swego gniazda.

Powtarza pan często, że trenerzy mają z panem dużo problemów...

Byłem w gorącej wodzie kąpany. Nie dało się też zmienić mojej głowy, dopiero teraz, gdy obserwuję najlepszych, mam szansę na pewną poprawę. Ale jakbym był swoim trenerem, to bym lał się biczem co drugi dzień. Na szczęście moi czescy trenerzy są do mnie przyzwyczajeni.

Ken Rosewall powiedział, że równie wiele możecie z Lindstedtem zdobyć w Wimbledonie...

Była między nami dobra energia, grając na tym poziomie, możemy wiele wygrać. Ale co będzie dalej, nie wiem, byliśmy umówieni tylko na grę w Sydney i Australian Open. No i nadal będę starał się łączyć grę w singlu i deblu. Trener Stoces też mi tak radzi: trzymać formę i wykorzystać ją również w grze singlowej.

Jak spędzi pan ostatnie godziny w Melbourne?

Będziemy się bawić do rana, a jutro wieczorem wylatuję do Europy. Do Moskwy na Puchar Davisa tym razem nie lecę. Chłopaki pewnie już tam są, w hali Jerzy Janowicz i Michał Przysiężny są lepsi ode mnie, wierzę, ?że dadzą radę.

— w Melbourne rozmawiał  Tomasz Lorek

Sukces dotarł do pana?

Łukasz Kubot:

Pozostało jeszcze 99% artykułu
Tenis
Miami. Iga Świątek na Florydzie już wygrywa
Tenis
17-letnia Rosjanka znów za silna dla Igi Świątek. Polka nie obroni tytułu w Indian Wells
Tenis
Brąz cenniejszy niż złoto. Iga Świątek bierze rewanż za igrzyska
Tenis
Indian Wells. Rozpędzona Iga Świątek
Materiał Promocyjny
Warunki rozwoju OZE w samorządach i korzyści z tego płynące
Tenis
Raj zamienił się w piekło. Hubert Hurkacz przegrywa w Indian Wells
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń