Piasek w oczy, słońce też – po wczesnych porażkach singlowych Michała Przysiężnego i Łukasza Kubota przyszła przegrana debla Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski oraz przykry wynik spotkania Janowicza.
Najlepszy polski tenisista grał z Hiszpanem, który ma 26 lat, zawodowcem został już w 2006 roku, ale na wielkie wyczyny wciąż czeka. W dorobku ma jeden finał turnieju ATP (Chennai 2013) i niewiele ponad milion dolarów premii z gry. Obecne 47. miejsce w rankingu to na razie jego szczyt i do tej pory skromnie mówił, że zostać w pierwszej setce to dla niego cel kariery.
Oczywiście grać potrafi, w tym roku nawet lepiej niż kiedykolwiek. W Auckland dotarł do półfinału, w Australian Open awansował do czwartej rundy, pokonał m. in. Juana Martina Del Potro (okazało się ostatnio, że Argentyńczyk znów musi przerwać na długo karierę z powodu kolejnej kontuzji nadgarstka), lecz twierdzenie, że rywal był bardzo groźny, to przesada.
Mecz nie zostawił jednak miejsca na ułudę oraz potwierdził nieco zaskakującą, ale trafną opinię bukmacherów – nieznacznie, ale stawiali na Hiszpana. Janowicz po 71 minutach zszedł z kortu pokonany, liczne błędy w grze przeplatał błędami serwisowymi.
Marcowa wyprawa do USA skończyła się więc dla najlepszego polskiego tenisisty smętnym bilansem: dwa mecze – dwie porażki (w Indian Wells też przegrał od razu z Aleksandrem Dołgopołowem).