Kapitan Żeljko Krajan powiedział, że nie widzi potrzeby zmian pary deblowej i słowa dotrzymał. Wysłał na warszawski kort Mate Pavicia (rocznik 1993) oraz Marina Draganję (1991) i decyzji chyba nie żałował.
Chorwaci w tym roku są małym odkryciem deblowej części ATP Tour – grali w finale w Chennai, w półfinałach w Zagrzebiu i Marsylii. Z tych sukcesów wziął się ich niezły ranking: nr 18 na liście par. Fyrstenberg i Matkowski są jedno miejsce niżej. Indywidualnie są jeszcze za Polakami, w połowie pierwszej setki, lecz widać, że mają dryg do wspólnej gry i ciąg dalszy może być bardzo przyjemny.
Mają już doświadczenie w wygrywaniu z rówieśnikami – w 2011 roku Pavić był deblowym mistrzem juniorskiego Wimbledonu, dwa lata wcześniej podobny sukces odniósł Draganja na kortach Rolanda Garrosa. Zabierają się za starszych.
Mecz z doświadczonym polskim deblem na obcej ziemi nie wywołał w nich żadnego stresu. Mimo młodego wieku umieją tyle co trzeba, by z uczestnikami turnieju Masters walczyć na równych prawach. Serwis groźny, returny też, szybkość biegania bez zarzutu, ręka im nie drży, gdy trzeba strzelić piłką w ciało rywala. Dowiedli tego w tie-breaku pierwszego seta (7-1), prawie tak samo dobrze grali w drugim secie (choć przegranym), w trzecim raz przełamali serwis Matkowskiego i pewnie zachowali przewagę do ostatniego punktu.
Nie było łatwo kibicom w Warszawie oglądać to spotkanie. Matkowski z Fyrstnbergiem musieli wyszarpywać każdy punkt. Dopiero w czwartym secie wywalczyli kilka szans zdobycia gema przy podaniu Draganji i Pavicia. Szanse, to jednak nie gemy. Znów było 4:4, 5:5, 6:6 i trzeci tie-break. W nim 7-2 dla Polski, nadzieja żyła, publiczność nie wyszła.