Rafael Nadal po gładkim zwycięstwie nad Serbem Dusanem Lajoviciem przyszedł na spotkanie z dziennikarzami z miną poważniejszą niż zwykle i był spięty bardziej niż zwykle, bo czuł, że rozmowa będzie nie tylko o tenisie. Kiedy po angielsku padło pytanie o abdykację króla, od razu poprosił, że chciałby odpowiedzieć po hiszpańsku, jakby bał się jakiejś gafy.
„Hiszpanie powinni podziękować Juanowi Carlosowi za to wszystko, co zrobił dla nas podczas swego panowania. Spotykałem króla przy wielu okazjach, był dla mnie zawsze bardzo miły i ciepły. Za każdym razem sprawiał, że czułem się podczas spotkania z nim swobodnie. Nie mogliśmy żądać więcej od kogoś, kto zrobił dla nas tak dużo. Życzę królowi powodzenia we wszystkim, co będzie teraz robił" – powiedział Nadal i nie dał się nakłonić do opowiedzenia żadnych anegdot z tych spotkań ani dziennikarzom hiszpańskim, ani katalońskim.
Gulbis czyta książki
Panowanie Juana Carlosa to był fantastyczny czas dla hiszpańskiego tenisa i całego sportu. Bywały w Paryżu lata, gdy w finałach męskim i kobiecym grała trójka tenisistów hiszpańskich. Gdy wygrywali Sergi Bruguera (dwa razy), Carlos Moya, Albert Costa, Juan Carlos Ferrero i Arantxa Sanchez Vicario (trzy razy), król zwykle przyjeżdżał osobiście. Nadala z trybuny prezydenckiej oklaskiwał już raczej następca tronu książę Filip, czasem też królowa Zofia.
Nadal pięknie pożegnał króla, sam jednak o abdykacji nie myśli i chce pokazać, że jest wciąż absolutnym władcą księstwa Roland Garros. Jak mocna jest dziś jego pozycja dowiemy się jednak dopiero w ćwierćfinale, bo dotychczasowe mecze Hiszpana to był spacer. Ale ćwierćfinał z Davidem Ferrerem już taki nie będzie.
Tej wiosny w Monte Carlo Ferrer wygrał i nie ma powodu, by przystępował do tego meczu jako chłopiec do bicia, którym był długo dla Nadala. Tym bardziej że obrońca tytułu skarży się na ból kręgosłupa. Ta kontuzja pogrzebała szanse Nadala w styczniowym Australian Open.