Dogrywka meczu Polaka z Australijczykiem to były krzyki i bojowe gesty, tylko dobry tenis pojawiał się i znikał wedle kaprysów obu panów.
Janowicz zaczął lepiej. Od stanu 7:5, 4:4 z czwartku, do dwóch wygranych setów w piątek przeszedł bardzo szybko, zagrał dwa ważne gemy bez żadnych wpadek.
Mozół tego spotkania (to już druga z rzędu pięciosetówka Janowicza) zaczął się w końcu trzeciego seta, gdy fortuna znów niechętnie spojrzała na serwisy Polaka.
Janowicz chciał grać ostrzej, ryzykował i za to zapłacił, chociaż Hewitt nie jest już mistrzem z 2002 roku. Upływ czasu widać, nogi już nie niosą Lleytona jak dawniej, forhend wyraźnie przygasł, tylko serce do tenisa zostało.
Właśnie dzięki sercu odnosił w piątek małe sukcesy. Najważniejszy w tie-breaku, w którym długo był za Janowiczem, ale gonił zajadle i nie przejął się, gdy na tablicy był wynik 6-4 dla rywala, czyli dwie piłki meczowe. Wyrównał, żółta część kortu nr 2 z radości krzyknęła chórem tak, jak to tylko Australijczycy potrafią. I z prawie rozstrzygniętego meczu zrobił się maraton.