Znają się świetnie, służbowo i prywatnie, i w tym meczu też było to widać. Jednej trudno zaskoczyć drugą, a gdy są w podobnej formie fizycznej, to zwykle grają długo i ciekawie.
Tak było w piątek, choć Polka nawet nie wygrała seta. Trzeba oddać Woźniackiej co należy – gra ostatnio lepiej, nie tylko jej były narzeczony, golfista Rory McIlroy, zyskał sportowo na rozstaniu. Po słabszych miesiącach wreszcie w grze Karoliny wraca największa siła: znakomita obrona.
Obie biegały dobrze, ale córka Piotra Woźniackiego miała w dłuższych wymianach więcej szans, umiała kontrować lepiej, niż Agnieszka. Był to naprawdę interesujący tenis – Radwańska w roli większego agresora, nierzadko przygotowująca efektowne ataki i Woźniacka, która wiele tych akcji neutralizowała znaną przed laty zabójczą cierpliwością.
Znów można pisać (z pewną przesadą): Karolina odbija wszystko. Tie-break drugiego seta był miniaturą całego meczu: Dunka prowadziła 1:0, 3:2, 5:2, 6:4, zmuszała więc Polkę do ryzyka, które czasem się opłacało, ale częściej jednak nie. W sumie warto było chwalić obie, bo kto chciał widzieć Agnieszkę w wersji bojowej, jednak zobaczył, choć odrobinę precyzji jej brakowało.
Przed pierwszą polską rakietą ostatnie przygotowania do US Open, kilka dni mniejszych obciążeń dla poklejonego plastrami lewego kolana też się przyda przed Wielkim Szlemem. Porażka z Karoliną Woźniacką może więc dać też pewne korzyści.