Korespondencja z Paryża
Polka zaczynała turniej w Paryżu z pozycji dla siebie nietypowej, bo choć przyleciała do stolicy Francji jako obrończyni tytułu, to niewielu widziało w niej faworytkę. Tegoroczny sezon na mączce był bowiem dla Świątek trudny. Nasza tenisistka w Stuttgarcie, Madrycie oraz Miami wygrała sześć z dziewięciu meczów, ani razu nie awansowała do finału i spadła w rankingu WTA na piątą pozycję. „L’Equipe” przed turniejem oceniła jej szanse na trzy w pięciogwiazdkowej skali.
Spotkanie ze Switoliną wyglądało jednak tak, jakby tamte wiosenne rozczarowania się nie wydarzyły. Świątek od początku grała równo, była skoncentrowana. Kapitalizowała pewność, którą dał jej mecz czwartej rundy z Jeleną Rybakiną, gdy musiała odrabiać straty. - Potrzebowałam takiej wygranej, aby poczuć, że umiem zwyciężać pod presją - mówiła.
Roland Garros. Iga Świątek wygrywała z wiatrem i pod wiatr
Pokonanie reprezentantki Kazachstanu wymagało cierpliwości oraz dostosowania gry do wyzwań dnia. Świątek nie tylko była gotowa na moment, gdy rywalka obniżyła poziom, ale także - za radą trenera - zaczęła ustawiać się dalej do returnu. To przyniosło skutek. Spotkanie ze Switoliną wyglądało inaczej, było bardziej wyrównane. Ważniejsze były intensywność, konsekwencja oraz spokój, gdy tenisistkom życie utrudniał wiatr oraz wirujące wokół ziarna ceglanej mączki.