Presja towarzyszyła tego dnia wyłącznie wiceliderce światowego rankingu. Lys, która przegrała w kwalifikacjach, ale awansowała do turnieju głównego jako „lucky loser”, od pierwszej rundy mogła wychodzić na kort z przekonaniem, ze nie ma nic do stracenia, co dało jej trzy zwycięstwa. Innych przewag, poza brakiem oczekiwań, Niemka nad Polką jednak nie miała.
Lys zagrała tak, jak powinna, czyli bez strachu. Atakowała odważnie, ale częściej od uśmiechu na jej twarzy pojawiało się rozczarowanie po piłkach, które lądowały kilka centymetrów za linią. Najlepszy czas miała w pierwszym gemie, bo Świątek potrzebowała najwyraźniej kilku chwil, aby wejść w dobry rytm. Niemka miała wtedy nawet dwie okazje na przełamanie, ale ich nie wykorzystała. Na tym jej szanse się skończyły. 23-latce pozostała radość z małych rzeczy.
Czytaj więcej
Polka w trzeciej rundzie pokonała Emmę Raducanu po meczu, który mógł zabić w rywalce chęć do uprawiania sportu
Australian Open. Bezlitosna Iga Świątek w Melbourne jak kolej wysokich prędkości
Świątek włączyła tryb „bez litości” i wygrała seta w 24 minuty. Raducanu dwa dni wcześniej w pierwszej partii zdobyła z Polką 12 punktów, a Lys teraz - 10. Osiem zawdzięczała niewymuszonym błędom naszej tenisistki, sama zagrała jednego winnera. Właśnie wtedy, choć chodziło o punkt na 15:40, uśmiechnęła się i zacisnęła pięść, a siedzący w boksie rodzice bili jej brawo.
Drugi set był już dla Lys lepszy, a kiedy wygrała gema na 3:1 można było odnieść wrażenie, że radości towarzyszy lekkie niedowierzanie. Więcej było wymian oraz dobrych emocji, ale Niemka – choć chciała najważniejszym meczem w karierze cieszyć się jak najdłużej – nawet na moment nie wytrąciła nas z przekonania, że Polka ma wszystko pod kontrolą. Mecz trwał dokładnie godzinę. Obie tenisistki przy siatce się uśmiechnęły.