Mecz z Martinezem (ATP 43) był dla Kaśnikowskiego (ATP 194) przedłużeniem amerykańskiego snu. Wcześniej wygrał w Nowym Jorku trzy spotkania – z Emilio Navą (6:2, 2:6, 6:2), Stefano Napolitano (7:5, 6:4) oraz Antoine Escoffierem (6:3, 7:6) - i został pierwszym Polakiem, który przebrnął przez kwalifikacje w wielkoszlemowym debiucie potwierdzając, że przeżywa najlepszy sezon w karierze.
21-latek został dolosowany do drabinki turnieju głównego jako przedostatni. Mógł zmierzyć się z Novakiem Djokoviciem (ATP 2), co byłoby spełnieniem marzeń, ale ostatecznie trafił na Martineza, czyli specjalistę od kortów ziemnych, który wcześniej w US Open nigdy nie awansował dalej niż do drugiej rundy. To dawało nadzieję na nawiązanie walki, co Kaśnikowski zrobił.
Czytaj więcej
Startuje US Open z udziałem pięciorga Polaków. Iga Świątek turniej zaczyna z innej pozycji niż poprzedni, kiedy przyleciała do Nowego Jorku jako urzędująca mistrzyni.
US Open. 21-letni Maks Kaśnikowski walczył w wielkoszlemowym debiucie z Pedro Martinezem
Pierwszy set był bitwą na nerwy. Obaj tenisiści wygrywali swoje gemy serwisowe, popełniając dużo błędów. Tych niewymuszonych na mecie partii więcej (14 do 7) miał Kaśnikowski, ale to Martinez mylił się w jej decydujących momentach. Hiszpan w tie-breaku popełnił dwa podwójne błędy serwisowe i raz spudłował z forhandu, a Polak wykorzystał szansę i po 72 minutach wygrał seta.
To podziałało na Hiszpana jak płachta na byka. Martinez ustabilizował grę, zaczął dominować. Wygrywał kolejne sety 6:1 i 6:2, tego drugiego kończąc serią 16 zdobytych punktów. Polak sprawiał wrażenie bezradnego, a my zastanawialiśmy się, czy nie przeszkadza mu uraz, bo poruszał się korcie niepewnie. Pomogła przerwa po trzecim secie, Kaśnikowski znów podjął rękawicę.