Korespondencja z Paryża
Czy brązowy medal igrzysk olimpijskich to sukces Igi Świątek?
Oczywiście, że tak. Wiadomo, że przyjechała do Paryża po złoto i wieczór po porażce był dla niej trudny. Już kolejnego dnia widzieliśmy ją jednak zregenerowaną. Grała swój najlepszy tenis, nie dała rywalce żadnych szans. To była deklasacja, dominacja.
Zregenerowaną fizycznie i psychicznie?
Zapewne w obu aspektach. Gdyby było inaczej, to ten mecz nie trwałby tak krótko — niecałą godzinę. Takie porażki, jak z Qinwen Zheng, bolą. To nie jest kwestia paru godzin, tylko tygodni, miesięcy, a nawet więcej. Tenis ma jednak to do siebie, że gra się właściwie cały czas. Zawodnik jest więc przyzwyczajony, że trzeba na drugi dzień wstać, aby zacząć wszystko od nowa.
Czytaj więcej
Iga Świątek wygrała z Anną Karoliną Schmiedlovą 6:2, 6:1 i jako pierwsza polska tenisistka stanie na olimpijskim podium. Świat przed igrzyskami skazał ją na złoto, a pozostała jej radość z brązu.
Świątek przegrała z Qinwen Zheng, bo olimpijska presja, którą sobie narzuciła, była zbyt dużym obciążeniem?
To był zarówno efekt presji, jak i fenomenalnej postawy rywalki. Chinka zagrała praktycznie bezbłędny mecz. Należy jej się duży szacunek za to, że wytrzymała ciśnienie i wygrała seta z 0:4 tutaj, na Roland Garros, z najlepszą zawodniczką na świecie. Grała świetnie taktycznie, zmieniała rytm: podnosiła piłki, zwalniała, było krócej i dłużej. Taki tenis sprawiał Idze problem.