Korespondencja
dziennikarza „Rzeczpospolitej” Kamila Kołsuta z Paryża
Paolini kiedyś nie była w stanie wyobrazić sobie, że ona, wychowana w Toskanii dziewczynka, która zakochała się w tenisie jako pięciolatka, wystąpi w finale turnieju wielkoszlemowego. Cieszyła się grą, marzyła o profesjonalizmie, ale bycie wśród najlepszych, walka o tytuły? Nigdy w życiu.
- Wydaje mi się, że to ważne, aby w życiu mieć marzenia, ale ja dojrzewałam do nich krok po kroku — mówi dziś Paolini. - Pamiętam, jak dziwiłam się słuchając Novaka Djokovicia, który mówił, że już jako dzieciak chciał być numerem jeden. Wydawało mi się czymś niewiarygodnym, że można mieć takie marzenia. Ja nie miałam. Nigdy nie śniłam o finale turnieju Wielkiego Szlema, a jednak tu jestem.
Włoszka w półfinale pokonała 17-letnią Mirrę Andriejewą. Zamieniła się w wulkan radości, a po twarzy rywalki płynęły łzy, choć to raczej Rosjanka — jako jeden z największych talentów kobiecego touru — ma w tenisie wszystko przed sobą, Włoszka zaś szuka na kortach straconego czasu.
Czytaj więcej
Polak pokonał Włocha Lorenzo Carboniego i w sobotę wystąpi w finale turnieju juniorskiego
Kim jest Jasmine Paolini, która gra w finale Roland Garros
Nigdy nie dotarła tak daleko. Pięć lat pracowała na awans do czołowej „setki” rankingu, a pięć kolejnych — na występ w drugim tygodniu Wielkiego Szlema. To był proces, który przyspieszył w ubiegłym roku. Może uwierzyła w siebie po awansie do finału w Palermo, a może po zwycięstwie nad Jeleną Rybakiną w Cincinnati. Na pewno przestała przegrywać mecze przed ich rozpoczęciem.