Finał Mutua Madrid Open z udziałem dwóch najlepszych na świecie nie zawiódł tych, którzy oczekiwali walki, wysokiego tempa, dużej siły zagrań i sporego ryzyka z obu stron. Pierwsza i druga rakieta świata tak grają. Iga jest szybsza i zwrotniejsza, Aryna większa i silniejsza, różnica stylów i techniki widoczna jest od dawna. Obie są jednak pewne swych umiejętności. W bombardowaniu na względnie szybkich kortach przewaga fizyczna Aryny Sabalenki wydawała się mieć spore znaczenie, ale przecież Iga hartuje się w takich meczach od dawna.
Początek niczym nie zaskoczył – obie tenisistki przy swym serwisie wygrywały gemy dość pewnie, podanie Białorusinki było mocniejsze, ale inne uderzenia Polki miały odpowiednią jakość. Wymiany zza końcowej linii kończyły się dość szybko – pierwsza przewaga taktyczna w zasadzie oznaczała punkt.
Czytaj więcej
Organizatorzy zapłacą za pobyt Ukraińców na Wimbledonie. Udział w turnieju wezmą także Rosjanie i Białorusini, ale tylko ci, którzy podpiszą deklarację antywojenną.
Nerwowe chwile w polskim obozie pojawiły w połowie pierwszego seta, gdy przy podaniu Igi rywalka prowadziła 40-15 i trzeba było zniwelować tę chwilową przewagę. Poszło dobrze, cztery kolejno wygrane piłki i na tablicy wyników pojawił się remis 3:3. Ciąg dalszy tylko zwiększył napięcie, bo gemy serwisowe Sabalenka wygrywała łatwo. Dwa gemy później Aryna dopięła swego, pierwsze przełamanie serwisu Igi stało się faktem. 5:3 i pewny serwis w ręku – Sabalenka nie zmarnowała szansy.
Drugi set zaczynała Polka, zaczęła świetnie – trzy gemy z przełamaniem, szybkie 3:0 i można było nieśmiało liczyć, że Sabalenkę dopadnie meczowy stres. Jeśli dopadł, to na krótko. To nie jest już tenisistka, która paraliżują takie wyniki. Wyrównała, zepchnęła Polkę do obrony, i choć Iga jest świetna w tej specjalności, to wszystkich piłek nie odbije. W kolejnym gemie, „lacostowskim”, Iga raz jeszcze pokazała jednak magię swej aktywnej obrony, za chwilę na tablicy pojawił się wynik 5:3, potem błyskawicznie 6:3. Mecz zaczął się na nowo.