Kibice Realu Madryt wiedzą, że „La Decima" jest spełnionym marzeniem ich klubu – w maju 2014 roku Real wygrał Ligę Mistrzów i zdobył po raz dziesiąty Puchar Europy. Teraz czas na Nadala – żaden tenisista nie wygrał dziesięć razy tego samego turnieju wielkoszlemowego, więc La Decima w wersji kortowej też mocno działa na wyobraźnię.
Okoliczności wpływają na wzrost emocji: rok temu byli tacy, którzy nie widzieli załamanego Rafaela Nadala nie tylko wśród zwycięzców na kortach ziemnych. Jeszcze cztery miesiące temu, po porażce Hiszpana w pierwszej rundzie Australian Open, głosy były podobne.
Po sukcesach w Monte Carlo i Barcelonie, po wyrównaniu rekordu Guillermo Vilasa – 49 turniejowych zwycięstw na kortach ziemnych, Rafa Nadal w wersji 2.0, może nawet 3.0, znów wydaje się sięgać szczytów, choć sam skromnie zastrzega: – Nie jestem tym samym tenisistą, co w 2008 roku, lub wcześniej, mam po prostu znów spore szanse na dobry wynik w turnieju Rolanda Garrosa.
Wierni kibice Nadala sądzą jednak, że przyszedł właśnie ten czas, by ich idol przeszedł na wieki do historii sportu. Wspierają się argumentami różnego kalibru, nie bez racji twierdząc, że większość z nich ma solidne podstawy w tenisowej statystyce. Na początek mówią o skutecznej zmianie stylu – Rafa zaczął więcej atakować i wygrywać krótkie wymiany.
Kto lubi liczby, niech uwierzy – statystyk ATP Tour Craig O'Shannessy wyliczył, że w finale przeciw Gaelowi Monfilsowi w Monte Carlo Nadal wygrał 57 procent wymian liczących do czterech uderzeń, 59 proc. z przedziału 4-9 uderzeń i tylko 47 proc. dłuższych. Zdecydowana większość (90 proc.) wymian kończyła się przed dziewięcioma uderzeniami piłki.