Serb, choć w tym roku praktycznie nie grał, zachował pozycję lidera rankingu ATP. Rosjanin Daniił Miedwiediew wyprzedził go tylko na trzy tygodnie, a teraz leczy rany po operacji przepukliny. Jednak to Djoković, nawet nie grając, pozostał pierwszoplanową postacią męskiego tenisa. Najpierw globalnym tematem była jego covidowa saga zakończona deportacją z Melbourne, a potem rozważania, czy zdecyduje się zaszczepić.
Nie zrobił tego, więc nie mógł zagrać w Indian Wells i Miami. Jego jedynym tegorocznym startem pozostaje turniej w Dubaju, gdzie w ćwierćfinale przegrał z Czechem Jirzim Veselym.
Czytaj więcej
Po 361 tygodniach panowania Novak Djoković stracił pierwsze miejsce w rankingu. Drugie miejsce w tej klasyfikacji zajmuje Roger Federer z liczbą 310, a trzecie Pete Sampras z liczbą 286 tygodni pozostawania na topie. W poniedziałek, swój pierwszy tydzień jako światowy lider, odnotował Danił Miedwiediew.
Długo wydawało się, że wiosna na kortach ziemnych w Europie też może być dla Serba trudna, ale poluzowanie covidowych rygorów spowodowało, że zagra w Monte Carlo (reprezentacyjny tenisowy obiekt księstwa Monako znajduje się na terytorium Francji i to francuskie regulacje obowiązują graczy).
Mocna wiara
Nie wiadomo w jakiej formie jest obecnie Djoković, jedno natomiast nie ulega wątpliwości: ani na chwilę nie stracił wiary w słuszność obranej drogi, w dalszym ciągu uważa – co podkreślał w wywiadach, przede wszystkim w tym najważniejszym dla telewizji BBC – że kontrola nad tym, co znajduje się w jego organizmie i wolność wyboru są ważniejsze niż tenisowe trofea. Na pytanie, czy gotów byłby dla dochowania wierności samemu sobie poświęcić Wimbledon i tytuł najlepszego tenisisty wszechczasów, odpowiedział bez wahania: tak.