Korespondencja z Londynu
Przeszłość przemawiała za siedmiokrotnym mistrzem trawiastych kortów przy Church Street, ale o Raonicu nie od dziś mówiono, że dojrzewa do wielkich sukcesów. Dojrzewanie chyba się skończyło – w piątek wczesnym popołudniem młody Kanadyjczyk zagrał wedle najlepszych wimbledońskich wzorów. Pokonał Szwajcara 6:3, 6:7 (3-7), 4:6, 7:5, 6:3, przeszedł twarde testy wytrzymałości na stres i zmęczenie materiału.
Wimbledon ma nowego kandydata na mistrza, młodego, dużego i silnego – taki wzorzec obowiązuje, ale trzeba coś więcej, by poradzić sobie z Federerem. Raonic pokazał, że umie się uczyć od Carlosa Moyi i, może nawet więcej, od Johna McEnroe, który przy wszystkich wadach charakterologicznych, o taktyce wygrywania ważnych punktów wiedział wiele.
Widać więc było szkołę McEnroe, widać było zaskakująco wszechstronny tenis Kanadyjczyka, ataki przy siatce, zmienne rotacje, konsekwencję, także niezłą szybkość na korcie, nawet jeśli do gracji ruchów Szwajcara Raonicowi zawsze będzie daleko.
Mecz toczył się przez pięć setów w dość podobnym rytmie, który wyznaczały potężne serwisy Kanadyjczyka i świetne kontrataki rywala. Federer wykradł dwa sety, bo wciąż umie skupić się na małych szansach, jakie pojawiały się w meczu, jeden, dwa błędy serwisowe (ryzyko kosztuje), i przywracał nadzieję mocno wspierającej go publiczności.