Korespondencja z Rio de Janeiro
Większego upadku na olimpijskich kortach nie zobaczymy – Argentyńczyk zakończył w pierwszej rundzie marzenia Serba o Złotym Szlemie, jak dziś nazywa się zdobycie wszystkich tytułów wielkoszlemowych i najważniejszego medalu igrzysk – tak jak zrobili to tylko Steffi Graf (w jednym 1988 r.) oraz Andre Agassi i Rafael Nadal (w całej karierze). Del Potro zwyciężył 7:6 (7–4), 7:6 (7–2).
Mecz rozpoczął się późno, powodem był silny wiatr, który pozbawił na chwilę prądu wioskę olimpijską i uwięził Del Potro w windzie na 40 minut.
Wynik zachwycił prawie dziesięciotysięczną rozśpiewaną i gorącą widownię, bo Brazylia z godną podziwu wyrozumiałością wspiera całą Amerykę Południową. Argentynę też, jeśli z nią nie rywalizuje. Gęsto było od emocji, a na końcu polały się męskie łzy – zawodu i szczęścia. Novak Djoković, nr 1 światowego tenisa, przegrał mecz w pierwszej rundzie turnieju po wielu latach unikania takiej przykrości, wcześniej zdarzyło się to w 2009 r. w Brisbane (z Ernestsem Gulbisem), choć trzeba dodać, że w tym roku w Monte Carlo Djoković przegrał też spotkanie drugiej rundy z Jirim Veselym, po wolnym losie na starcie.
Trzeba się zgodzić, że Serb nie mógł wylosować trudniejszego rywala. Nawet dwuletnie kłopoty Del Potro z chroniczną kontuzją nadgarstka nie zmieniają opinii, że to świetny tenisista, jeden z nielicznych, którzy w latach zdecydowanej dominacji Rogera Federera, Djokovicia i Rafaela Nadala potrafił efektownie wygrać US Open. W kategoriach olimpijskich też ma zasługi: jest brązowym medalistą z Londynu, tam też pokonał Djokovicia, który jest brązowym medalistą, ale z Pekinu.