Krzysztof rawa
Hiszpański finał na korcie centralnym im. Rainiera III w Monte Carlo Country Club przyniósł sukces Nadalowi, co było wydarzeniem powszechnie oczekiwanym, gdy odpadli Novak Djoković (pokonany przez Davida Goffina w ćwierćfinale) i Andy Murray (zwyciężony w trzeciej rundzie przez finalistę Alberta Ramosa-Vinolasa).
Wynik – 6:1, 6:3 – tłumaczy wiele. Nadal parł niezłomnie po swoje z dawną skutecznością, jego rywal, który przed turniejem nigdy nie był w pierwszej dwudziestce rankingu ATP (w poniedziałek awansuje na 19. pozycję) i nigdy nie grał w finale tak dużego turnieju, nie miał sposobu na mistrza. Na pewno też wiedział, że Rafael w finałach z rodakami nie przegrywa – w ATP Tour jeszcze mu się to nie zdarzyło (ma bilans 15-0).
Ramos-Vinolas oczywiście walczył, wygrał kilka gemów, jego wytrwałość i leworęczność jednak nie robiły na Nadalu żadnego wrażenia. Dzielny Albert przejdzie do kronik turnieju głównie dlatego, że zagrał w niedzielę w finale z zawodnikiem, który jako pierwszy w erze zawodowego tenisa wygrał dziesięć turniejów w jednym miejscu, przy okazji zwyciężył po raz 50. na kortach ziemnych i po raz 70. w cyklu ATP World Tour.
Przed sukcesem w Monako były trzy przegrane finały w tym roku: w Melbourne i Miami z Rogerem Federerem, w Acapulco z Samem Querreyem, ale gdy przyszło do otwarcia sezonu na kortach ziemnych, tenisowy czas jakby zwolnił bieg albo nawet cofnął się do pierwszej dekady XXI wieku.