Większość tenisistów, gdy odniesie sukces i zarobi pierwszy milion, zapomina o istnieniu takich słów jak „dziękuję" czy „przepraszam". Kubot w najważniejszym momencie swego sportowego życia sobie o nich przypomniał. Dwa pokolenia polskich tenisistów zawdzięczają wejście w wielki świat Ryszardowi Krauzemu, który stworzył program wsparcia, o jakim ten sport dziś nie może nawet marzyć. Kubot o tym pamiętał, a dużo uboższy obecnie dobrodziej był na korcie centralnym, gdy on wygrywał Wimbledon.
Można się tylko cieszyć, że to właśnie Kubot wymazał z mapy naszego sportu jedną z istotnych białych plam. „Polak jeszcze nigdy nie wygrał Wimbledonu" – to zdanie od soboty już nie jest aktualne, a to różnica fundamentalna, bo londyński trawnik jest jednym z tych miejsc, gdzie sport szlachetnieje.
Mieliśmy już w 2013 roku „polski Wimbledon", choć bez zwycięstwa. W półfinale byli wówczas Agnieszka Radwańska i Jerzy Janowicz, który w ćwierćfinale pokonał Kubota, i schodzili z kortu owinięci biało-czerwoną flagą. Ówczesny prezydent przyjął polskich graczy i prezesa Polskiego Związku Tenisowego (PZT), wydawało się, że nadchodzi złoty wiek.
Tymczasem przyszły wieki ciemne. PZT jest dziś chorym, zadłużonym związkiem, żaden sponsor w jego stronę nie spogląda, a utalentowani gracze – Iga Świątek, Maja Chwalińska, Hubert Hurkacz czy Kamil Majchrzak – nie mają swego Ryszarda Krauzego.
Trudno mieć nadzieję, że wimbledoński sukces Kubota coś tu zmieni, ale warto potencjalnym sponsorom przypomnieć: tenis to fantastyczny promocyjny wehikuł, sukces daje globalną sławę, a jeśli odnosi go gracz z klasą, można jeszcze pogrzać się w cieple Wimbledonu. Następcy Radwańskiej, Kubota i Janowicza czekają.