Belgia zagra o Grupę Światową, Polska o utrzymanie się w grupie II.
Legendę wydarzeń w Bydgoszczy stworzył niedzielny trzygodzinny mecz Agnieszki Radwańskiej z Wickmayer. Długo będzie się wspominać i wzdychać: pierwszy set 6:1 dla Polki, potem Agnieszka prowadziła 3:0, ale meczu nie wygrała. Nawet wtedy, gdy w tie-breaku świetlna tablica pokazywała 6-3, tenisistka z Krakowa zmarnowała wszystkie szanse. Tylko ostatnią z tych piłek los podarował Belgijce, chyba w zamian za upokorzenia na początku gry.
Trzeci set to historia pościgu od 4:2 dla Wickmayer do 5:4 dla Radwańskiej oraz kilka piłek, po których kapitanowie szli z pretensjami do sędziującej, pani Lynn Welch. Amerykańska sędzina była nieugięta, rozstrzygała w słynnym półfinale Sereny Williams z Kim Clijsters w US Open 2009, więc trudno było ją przestraszyć. Polka jeszcze raz witała się ze zwycięstwem, nadzieja na krótko wróciła, ale miało być inaczej – to Belgijka doprowadziła do piłek meczowych i wykorzystała czwartą z nich.
Pytanie, skąd te wszystkie zwroty akcji i falowanie emocji. Można to tradycyjnie tłumaczyć magią rozgrywek, ale nie wszyscy w to wierzą. Odpowiedź Belgijki była prosta. – W drugim secie przegrywałam 0:3 i 15:40, miałam wtedy dwa asy, wreszcie byłam z siebie zadowolona, poczułam, że pewność ręki wróciła. Znów zaczęłam myśleć pozytywnie, znów miałam w głowie zwycięstwo – powiedziała.
Polski kapitan odmówił wyjaśnień. Agnieszka Radwańska zrzuciła porażkę na brak szczęścia, ale nie tylko. – W tie-breaku na pewno trochę zawaliłam. Tak, to bardziej ja przegrałam, niż rywalka wygrała. Zadecydowały umiejętności serwisowe Yaniny, zwłaszcza w kluczowych chwilach. Parę podobnych meczów pamiętam, dwa lata temu pokonała mnie tak Lucie Safarova, po czterech obronionych meczbolach.