Mecz Radwańskiej był krótki (2:6, 4:6) i dla polskich kibiców niewdzięczny do oglądania. Z energiczną Jamie Hampton nie da się wygrać pozostając tylko w defensywie.
Amerykanka nie boi się ryzyka i nawet jak wyrzuca piłkę w aut lub trafia w siatkę, nie robi z tego problemu. Ten tenis na tak bardzo się Hampton opłacił, jej ciągły atak, mimo kosztów, wystarczył w zupełności, by pokonać przygaszoną Polkę. Jej taktyka na przetrwanie nic nie dała, tak samo jak przedłużona przerwa między setami, którą Urszula zazwyczaj bierze, gdy przegrywa.
By nie krytykować za bardzo, bo Polkę trochę tłumaczy listopadowa kontuzja i braki treningowe, dodajmy, że coś dla oka też pokazała: w przedostatnim gemie rewelacyjnie obroniła pięć piłek meczowych, w większości niemal nie do obrony.
We wtorek zaczął się odsiew rozstawionych, w turnieju kobiecym odpadło ich (z Ulą Radwańską) już pięć. Największe wrażenie zrobiło zwycięstwo Kimiko Date-Krumm nad Nadią Pietrową (nr 12). Wynik 6:2, 6:0 oznaczał, że Japonka została najstarszą tenisistką, która wygrała mecz singlowy w turnieju Wielkiego Szlema. Trudno nie podziwiać, bo 23 lata temu Kimiko Date wygrywała w Melbourne z Pam Shriver, potem grała tu nawet w półfinale, a dziś w rankingu jest nr 100 i twierdzi, że w jej sukcesach cudów nie ma. – Jem zdrowo, śpię dużo, dbam o siebie i kocham to co robię. To jest recepta na sportową długowieczność. Nic specjalnego – twierdzi Japonka.
Odpadła także nr 7, Włoszka Sara Errani, którą wyeliminowała Hiszpanka Carla Suarez-Navarro. Największa sensacja szykowała się przez chwilę na korcie Roda Lavera, gdy przy prowadzeniu 4:0 z Rumunką Ediną Gallovits-Hall nagle na kort padła Serena Williams. Zabolał staw skokowy. Medycy zrobili swoje, zużyli sporo taśmy opatrunkowej, mecz skończył się wynikiem 6:0, 6:0 dla żelaznej, choć nieco utykającej faworytki. – Trochę spanikowałam, ale nie liczcie na to, że coś takiego mnie zatrzyma. Nie jestem tu od wymówek. Serce bije, żyję, będę na korcie – powiedziała po meczu Serena.