Jerzyk hartowany w ogniu

Dwa sety Agnieszki Radwańskiej, pięć Jerzego Janowicza i awans naszych asów do trzeciej rundy

Publikacja: 16.01.2013 23:18

Jerzy Janowicz wygrał, choć zaczęło się od wielkiej złości

Jerzy Janowicz wygrał, choć zaczęło się od wielkiej złości

Foto: PAP/EPA

Najlepsza Polka pokonała sprawnie Rumunkę Irinę-Camelię Begu 6:3, 6:3. Najlepszy Polak po 4 godzinach i 20 minutach pełnych napięć i krzyków wygrał z Somdevem Devvarmanem z Indii 6:7 (10-12), 3:6, 6:1, 6:0, 7:5.

Przeczytaj rozmowę z Jerzym Janowiczem!

Więcej działo się w meczu Janowicza, bo i rywal grał ciekawie, i chłopak z miasta Łodzi pokazał talent i temperament. Już sam pierwszy set ich spotkania nadawał się na długą opowieść. Trwał 79 minut. W tym czasie potwierdziło się wszystko to, co mówiono o zaletach Devvarmana. Doskonała szybkość nóg, spryt, czujność i ogromna wola walki. Somdev biegał jak nakręcony do wszystkich skrótów, był precyzyjny i radził sobie z potęgą uderzeń Polaka.

Janowicz z początku nie potrafił wykorzystać mocy swego serwisu i forhendu. W tie-breaku na tablicy było 9:8, czyli piłka setowa, a sędzia liniowy pokazał, że rywal trafił w kort, Jerzyk nie wytrzymał. Padł na kolana, potem wstał, splunąwszy z pogardą na dyskusyjny ślad i z ciągle gorącą głową pobiegł do stołka sędziowskiego. – Ile razy jeszcze nie zauważysz, że był aut? To nie jest zabawne! – krzyczał do pani Mariji Cicak.

Jak to było z polską krzywdą, wiedzą tylko osoby blisko akcji, na korcie nr 8 nie ma „jastrzębiego oka" i maszyna nie mogła zweryfikować ocen. Z sędziami jednak lepiej nie zadzierać, Janowicz dostał ostrzeżenie.

Set został przegrany, potem drugi, bo serwis nadal nie działał jak należy, a inne uderzenia też nie rekompensowały tej słabości. Skoro jednak Jerzyk ma zasłużoną etykietę tenisisty trochę nieobliczalnego, to w końcu przyszła nagła zmiana i dwa koncertowe sety w stylu z hali Bercy.

W piątym secie także wszystko szybko szło do efektownego finału. Polak prowadził 4:1 i 5:2, ale wtedy pęknięty odcisk na prawej dłoni wyraźnie przyhamował rozpęd Janowicza. Lekarz zrobił swoje, lecz Devvarman potrafił wykorzystać te parę minut rozkojarzenia rywala i wyrównał.

Jeszcze jeden zryw Jerzyka, jeszcze kilka ataków przy siatce, piękny ostatni wolej i można było się cieszyć. Polscy kibice, wyraźnie rządzący niedużymi trybunami, krzyczeli równie głośno jak tenisista.

Nie trzeba dodawać, że nigdy wcześniej Janowicz nie hartował się tak długo w wielkoszlemowym ogniu, nigdy wcześniej nie wygrał meczu, przegrywając 0-2 w setach.

W trzeciej rundzie czeka Nicolas Almagro, nigdy wcześniej ze sobą nie grali. Hiszpan o 20 centymetrów niższy od Polaka to nr 11 na świecie, 12 zwycięskich turniejów w dorobku, prawie 8 mln dolarów na koncie i duża wiedza o wygrywaniu. Szukać u niego słabości to trudna sprawa. Niektórzy mówią, że trochę nie wytrzymuje silnej presji na korcie, bywa, że traci chłodną głowę. Zapewne ciąży mu jeszcze przegrany decydujący mecz z Radkiem Stepankiem w listopadowym finale Pucharu Davisa w Pradze.

W spotkaniu Agnieszki Radwańskiej były chwile, gdy Irina-Camelia Begu wydawała się groźna. Zrywała się do walki na początku obu setów, walczyła ostro w połowie meczu. Z tych zrywów wiele nie miała, tyle że zaczęła mecz od przełamania podania Polki (z wydatną pomocą Agnieszki, bo jak inaczej nazwać dwa podwójne błędy serwisowe), ale potem trafiała już na same przeszkody: słońce w twarz, podmuchy wiatru, odklejający się plaster z prawego barku.

Oczywiście Polka wykonała swój plan. Nie męcząc się przesadnie, znów wygrała dwa sety i oszczędziła trochę energii, także na start deblowy. Licznik Agnieszki bije równo: w środę wygrała 11. mecz i 22. set z rzędu, wyrównała własny rekord, a w piątek może go poprawić.

Okazja wydaje się dobra – Heather Watson (50. WTA) ma 20 lat i za sobą przykre wspomnienie lania z Wimbledonu, jakie sprawiła jej Polka w ubiegłym roku. Było wówczas 6:0, 6:2, biedna Heather płakała jeszcze długo potem.

Brytyjscy dziennikarze lubią podbijać bębenek, więc pisali przed meczem, jak wiele potrafi mistrzyni US Open juniorek, jak wielkim sukcesem było to, że już w 2011 roku przeszła dorosłe eliminacje Roland Garros, porównywali Heather z Martiną Hingis (!), choć Watson od 12. roku życia uczyła się fachu w akademii Nicka Bollettieriego na Florydzie i Brytyjką jest tylko w połowie (mama pochodzi z Papui-Nowej Gwinei). Potem pisali – wróciliśmy na ziemię.

Gdyby nie deblowa porażka Alicji Rosolskiej, to polski dzień w Melbourne byłby jak marzenie. Pierwszy mecz wygrała bowiem para Łukasz Kubot i Francuz Jeremy Chardy, którzy pokonali rozstawionych z nr. 15 Czecha Frantiska Cermaka i Słowaka Michala Mertinaka.

Narzekać jednak nie można, Australia ma poważniejsze powody do smutku. W środę odpadła z hukiem Samantha Stosur, nr 9 w drabince kobiet. Jej pożegnanie wyjątkowo zabolało miejscowych kibiców, bo w decydującym secie prowadziła z Chinką Jie Zheng 5:2, by to prowadzenie zamienić w małą katastrofę i przegrać 5:7. Po trzech dniach dawna potęga ma w turniejach singlowych tylko dwóch mężczyzn.

Statystycy twierdzą, że w erze zawodowej Australian Open gorzej nigdy nie było.

Tenis
WTA Abu Zabi. Magda Linette wygrywa i zaczyna odrabiać straty
Materiał Promocyjny
Przed wyjazdem na upragniony wypoczynek
Tenis
Magdalena Fręch nie zaistniała na korcie. Szybkie pożegnanie z Abu Zabi
Tenis
ATP w Rotterdamie. Hubert Hurkacz dawno tak nie wygrywał
Tenis
Puchar Davisa. Różnica klas. Awans reprezentacji Polski
Tenis
Polska gra w Pucharze Davisa. Hubert Hurkacz nie pomoże