Selekcja na korcie

Wrocławski challenger miewa różne twarze. Zmienia pulę nagród, sponsora i nazwę, miejsce rozgrywania. Pewnikiem jest lutowy termin i niewiele polskich zwycięstw.

Aktualizacja: 24.01.2008 17:40 Publikacja: 24.01.2008 14:40

Selekcja na korcie

Foto: Rzeczpospolita

Ojcem chrzestnym wrocławskiego challengera został Józef Michalski, naczelny miesięcznika „Tenis”, który skrzyknął wiele wpływowych osób z Dolnego Śląska, by założyły Stowarzyszenie Promocji Tenisa Advantage 2100 i zorganizowały turniej. Najwięcej obaw budziło wylewanie w Hali Ludowej tenisowego podłoża Decotourf, ale po trzech dniach zmagań operacja zakończyła się sukcesem. Historyczna edycja miała długą nazwę (KGHM Polska Miedź SA Polish Indoors Wrocław 2000), ale skromne nagrody (75 tys. dol. i motocykl Honda). W turnieju biło się o nie pięciu Polaków, jednak żaden z nich nie wszedł nawet do drugiej rundy. Podobnie jak Władymir Wołczkow z Białorusi, któremu jednak nie przeszkodziło to pięć miesięcy później stać się sensacyjnym półfinalistą Wimbledonu – przegrał tam z samym Pete’em Samprasem. We Wrocławiu wygrał Czech Martin Damm, o dziwo bardziej znany jako deblista.

Miedź na światowych rynkach drożała, więc ranga imprezy rosła. W 2001 roku triumfował nieznany bliżej Axel Pretzsch z Niemiec – tym razem dodatkiem do pieniędzy była pluszowa wiewiórka, bo mercedesy z bordową tapicerką ustawione wokół kortu tylko reklamowały sponsora. Z czterech naszych tylko Łukasz Kubot – swój chłopak z Lubina, zresztą siedziby KGHM – wygrał jeden mecz w turnieju głównym. Publiczność pocieszał Mansour Bahrami z Iranu, który od lat pokazuje sztuczki z rakietą i piłeczką. Jego obecność przydałaby się też rok później, bo w 2002 roku Polacy polegli z kretesem: tym razem żaden nie awansował do drugiej rundy. Powiało za to wielkim światem: supervisorem był słynny sędzia Garry Armstrong, bywalec Wielkich Szlemów i imprez z cyklu ATP, a wygrał równie bywały w tenisowym świecie Włoch Davide Sanguinetti.

Największy challenger na świecie pod względem puli nagród (150 tys. dol.) i obiektu (sklepienie Hali Ludowej ma wysokość 42 metrów), stał się marką, która w 2003 roku do Wrocławia przyciągnęła dziewięciu tenisistów z pierwszej setki rankingu ATP. Znów przyjechał Sanguinetti (wtedy 48. ATP), a także Bohdan Ulihrach z Czech, Wayne Arthurs z Australii i Sargis Sargisjan z Armenii. Wszystkich pogodził Słowak Karol Kucera. Wreszcie dało się też dobrze opisać grę Polaków: Adam Chadaj przebił się przez eliminacje, chociaż na dalsze boje nie starczyło już sił; znów jeden mecz wygrał Kubot, podobnie jak para Marcin Matkowski i Mariusz Fyrstenberg w grze podwójnej, co miało zwiastować ich dalsze sukcesy. Wszyscy dostali oklaski od dzieci ze szkół z Dolnego Śląska, którym organizatorzy – dla podniesienia frekwencji – przyznali darmowy wstęp na kort, a potem do kina.

Listę startową piątego challengera tradycyjnie zdominowali nasi południowi sąsiedzi. Gwiazdą miał być Słowak Dominik Hrbaty (44. ATP), ale odpadł w ćwierćfinale. Z czterech zawodników w turnieju głównym najlepiej spisał się, o dziwo, Fyrstenberg, który jako pierwszy Polak w historii KGHM Polish Indoors dotarł do ćwierćfinału. W deblu razem z Matkowskim znów polegli w drugiej rundzie, ale godnie zastąpiła ich para Łukasz Kubot i Bartłomiej Dąbrowski, czyli mariaż młodości z doświadczeniem, którzy przegrali dopiero w finale. W singlu zwyciężył Karol Beck – Słowak oczywiście. Dla chętnych była wycieczka do kopalni w Polkowicach-Sieroszowicach, kilometr pod ziemię, gdzie dobrze było widać, ile się trzeba napocić, aby najpierw wydobyć rudę, a potem odsiać z niej 2 procent miedzi. Selekcja zupełnie jak na korcie.

W 2005 roku miedź spadła w rankingu, więc pula nagród również: do 75 tys. euro. Zwycięzca Robin Vik z Czech (wówczas 366. na liście ATP) odnotował – jak sam mówił – największy triumf i zarobek w karierze. Po drodze odprawił ośmiu rywali, bo grał w eliminacjach – w tym szwajcarską gwiazdę Marka Rosseta (weterana, mistrza igrzysk olimpijskich w Barcelonie w 1992 roku), Duńczyka Kristiana Plessa oraz najwyżej rozstawionego Czecha Michala Tabarę w finale. We Wrocławiu Vik grał piąty raz, zawsze zaczynał od wygrania eliminacji – jak widać, cierpliwość popłaca. Polacy nie wykorzystali szansy, jaką dała słabsza obsada, i znowu zagrali marnie. Tylko Kubot prezentował się jak oczekiwano – wygrał trzy mecze w turnieju, w ćwierćfinale przegrał z Tabarą. Debel także wygrali Czesi: Lukas Dlouhy i Martin Stepanek.

Rok później pojawił się drugi sponsor, więc do wypłaty znów było 125 tys. dolarów. Pojawiła się też nowa nawierzchnia o nazwie taraflex zwalniająca grę, najważniejszy wreszcie stał się tenis, choć nie zawsze tak było. Godna oprawa siódmej, czyli... miedzianej edycji. Jak zwykle swoje wzięli Czesi, jednak wyjątkowo dobrze pokazali się Polacy: Kubot przebił się aż półfinału, co wcześniej we Wrocławiu nie zdarzyło się jeszcze nigdy – nic dziwnego, że rzucał koszulką w trybuny. Zatrzymał go Tomas Zib, który potem w finale przegrał z Dlouhym. Za to w deblu wygrali wreszcie Fyrstenberg z Matkowskim, opromienieni półfinałem Australian Open. Łatwo jednak nie było: w finale z Dlouhym i Pavlem Snoblem o zwycięstwie decydował tie-break zamiast trzeciego seta, w którym Polacy bronili nawet piłki meczowej. Pozbierali się jednak skutecznie.

Przed rokiem ich zabrakło, bo challenger dla bywalców Masters to już za niskie progi, chociaż do KGHM dołączyła spółka zależna – telekomunikacyjny Dialog – i pulę nagród 125 tys. dol. znów uzbierano. Najwyżej rozstawiony był Nicolas Mahut z Francji, przyjechał też Rainer Schuettler z Niemiec, ale uczucia kibiców i dziennikarzy padły na Siergieja Bubkę, syna słynnego tyczkarza. Ukrainiec ma nawet pseudonim SOS (od angielskiego „Son of Siergiej”) i szczerze przyznaje, że pytanie o ojca słyszał już tyle razy, że jest znieczulony. Podobnie jak to, dlaczego wybrał tenis. Bubka, który w trakcie turnieju obchodził 20. urodziny, dotarł do ćwierćfinału. To najlepszy wynik w jego karierze.

Polaków – tradycyjnie Kubota i Michała Przysiężnego – zatrzymał wiekowy Werner Eschauer z Austrii, który w Hali Ludowej nie miał sobie równych. Może to zasługa jego przedziwnego rytuału: w 2006 roku, gdy grał w austriackim Ingolstadt, w hali panował taki ziąb, że między gemami nie był w stanie wytrzymać chwili bez ruchu i nie siadał na krzesełku. Tamtego turnieju nie wygrał, ale szło mu na tyle dobrze, że postanowił trzymać się zwyczaju. Pomogło: po wygranej we Wrocławiu zwyciężył w kilku innych challengerach i awansował na 52. miejsce w rankingu ATP. Aż strach pomyśleć, co będzie teraz: bo choć w Hali Orbita ma być ciepło, Austriak jest na liście zgłoszeń.

Ojcem chrzestnym wrocławskiego challengera został Józef Michalski, naczelny miesięcznika „Tenis”, który skrzyknął wiele wpływowych osób z Dolnego Śląska, by założyły Stowarzyszenie Promocji Tenisa Advantage 2100 i zorganizowały turniej. Najwięcej obaw budziło wylewanie w Hali Ludowej tenisowego podłoża Decotourf, ale po trzech dniach zmagań operacja zakończyła się sukcesem. Historyczna edycja miała długą nazwę (KGHM Polska Miedź SA Polish Indoors Wrocław 2000), ale skromne nagrody (75 tys. dol. i motocykl Honda). W turnieju biło się o nie pięciu Polaków, jednak żaden z nich nie wszedł nawet do drugiej rundy. Podobnie jak Władymir Wołczkow z Białorusi, któremu jednak nie przeszkodziło to pięć miesięcy później stać się sensacyjnym półfinalistą Wimbledonu – przegrał tam z samym Pete’em Samprasem. We Wrocławiu wygrał Czech Martin Damm, o dziwo bardziej znany jako deblista.

Pozostało jeszcze 86% artykułu
Tenis
Iga Świątek i doping. Światowa Agencja Antydopingowa podjęła decyzję
Materiał Promocyjny
Suzuki e VITARA jest w pełni elektryczna
Tenis
Bezlitosna Iga Świątek. Pędzi przez Australian Open jak kolej wysokich prędkości
Tenis
Bez niespodzianek w Australian Open. Faworyci grają dalej, hit na horyzoncie
TENIS
Demonstracja siły! Emma Raducanu bez szans z Igą Świątek w Australian Open
Materiał Promocyjny
Kluczowe funkcje Małej Księgowości, dla których warto ją wybrać
Tenis
Przeminęło z wiatrem. Magdalena Fręch odpadła z Australian Open
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego