1) Kolejka po bilety. Jeden z podstawowych wimbledońskich mitów. Czeka się godzinami nie po to, żeby dostać się na kort centralny lub kort nr 1 – te bilety ściskają w ręku mijający cię z dumną miną właściciele miejscówek z działów marketingu korporacji lub ci, którzy wygrali losowanie pół roku wcześniej. W kolejce stoisz po to, by dostać naklejkę „Stałem w kolejce na Wimbledon... (tu rok)”. Jeśli masz szczęście, dostajesz jeszcze baton energetyczny w promocji, a jeśli masz dużo szczęścia, to nawet lukrowane ciastko z różowym kremem.
2) Kolejka z biletem. Droga metalowym korytarzem na korty przez kordony ochroniarzy, którzy zabierają ci twarde i ostre przedmioty oraz żywność i napoje, które lubisz. Oczywiście ukochany pies lub kot też nie wejdzie. Potem kolejka po wszystko, od kortów bocznych, po sklepy i do WC.
3) Truskawki ze śmietaną. Kto spróbował, na zawsze nie zapomni uczucia zawodu. Za cenę słoika kawioru pięć sztuk polanych białym sosem i posypanych drobinami cukru. Połączenie z piwem w cenie szampana nie służy oglądaniu meczów.
4) Deszcz. Podczas przerw nad zakrytym kortem centralnym śpiewa Cliff Richard. Więcej pisać nie trzeba. Na szczęście BBC daje powtórki dawnych finałów.
5) Program. Kosztuje 7 funtow szterlingów i drożeje szybciej, niż pędzi brytyjska inflacja. Wypada mieć, a potem okazuje się, dwie trzecie okładki zajmują przestrogi i instrukcje, czego nie wolno robić.