Ostatnia szansa, ruch ręką w kierunku dwóch żetonów na stole i charakterystyczny grymas przemyka przez twarz. Jednak trzeba będzie zagrać z faworytem, rozstawionym z nr 2 Hiszpanem Tommy Robredo. Widać od razu, że nasz zawodnik ustawił się sam w roli przegranego. Niestety dwa dni później obserwację tę potwierdzą wydarzenia z kortu centralnego Warszawianki. Od pierwszej piłki grze Polaka będzie towarzyszyć brak wiary w sukces.
Przypomniałem sobie tę sytuację parę dni temu, kiedy siadałem głęboką nocą w kabinie komentatorskiej stacji Eurosport do meczu drugiej rundy wielkoszlemowego US Open. Pojedynek na pierwszy rzut oka nie dawał żadnych nadziei na atrakcyjne widowisko. Największa w tym sezonie postać męskiego tenisa Hiszpan Rafael Nadal z jednej strony siatki, z drugiej pan nikt, gracz z trzeciej setki rankingu, amerykański kwalifikant Ryler De Heart. Przebieg pierwszych gemów podpowiadał, że wynik w tej konfrontacji może być tylko jeden – trzy kolejne sety do zera. Po upływie kilkunastu minut outsider nie tylko pozdrawiał znajomych na trybunie i szeroko się do wszystkich uśmiechał. Przede wszystkim zaczął z liderem rozgrywek coraz częściej nawiązywać walkę, przedłużał wymiany, biegał do każdej piłki, atakował wolejami pod siatką tak, jakby to było przez całe życie jedyne jego zajęcie. Systematycznie przybywało na tablicy gemów, wygranych przez Amerykanina, nawet doszło w trzecim secie do jego prowadzenia 3:0. Naturalnie żaden cud się nie wydarzył. Nadal spotkanie wygrał, bo radzić sobie potrafi z dużo lepszymi rywalami, ale spektakl do końca był znakomity, a emocji wyjątkowo wiele.
Sesja wieczorna na gigantycznym Artur Ashe Stadium w Nowym Jorku, przy wypełnionych trybunach to nie jest byle jaka okazja. Każde wytłumaczenie własnej niemocy 24-latka debiutującego w imprezie głównej ATP, kogoś kto najpierw studiował psychologię i spędził cztery ważne dla sportowca sezony w uczelnianych rozgrywkach, a dopiero niedawno spróbował sił na profesjonalnym gruncie, zostałoby zaakceptowane. Ryler tymczasem zachowywał się jak typowy Amerykanin, potrafił wziąć sprawy we własne ręce i mocno wierzyć w sukces.
Pod koniec pojedynku, kiedy w przerwie maszerowali do swoich krzesełek, Nadal zatrzymał się nagle pod siatką i przez ponad sekundę czekał aż De Heart przejdzie jako pierwszy w wąskim przesmyku obok sędziowskiego stołka. Ten gest Hiszpana nie był ani koniunkturalny, ani przypadkowy. Na oczach wielomilionowej widowni gigant światowego tenisa wyraził tak oto swoje uznanie dla nieznanego mu wcześniej pretendenta. Być może dostrzegł w amerykańskim śmiałku samego siebie sprzed paru lat, kiedy stawiał pierwsze kroki we wspinaczce na szczyt.