Pod wieloma względami Serbka przypomina mi Lleytona Hewitta. Australijczyk przez dwa kolejne sezony, w 2001 i 2002 r., grał na nosie wszystkim rywalom z ATP. Pisano i mówiono wtedy, że jest słabym liderem i tak naprawdę nie wiadomo, dlaczego wygrywa. Dziś dokładnie te same opinie można usłyszeć o 23-latce z Belgradu.
W sporcie od zawsze fascynuje nas szybkość i siła. W pamięć zapada przede wszystkim atak. Z wypiekami na twarzy opowiadamy, jak padła bramka i kto ją strzelił. Kochamy rzucających za trzy punkty, zbijających z ominięciem bloku. Jako początkujący reporter stołecznej popołudniówki notes zapełniałem opisami tylko takich postaci. Pamiętam swoją rozmowę z trenerem reprezentacji koszykarzy – wówczas wicemistrzów Europy – Witoldem Zagórskim i jego wykład o znaczeniu defensywy. Szkoleniowiec wyjaśniał młodemu dziennikarzowi, dlaczego nie powołuje ligowego gwiazdora, pierwszego do rzucania do kosza, a niechętnego, gdy trzeba na parkiecie bronić.
Ostatnie 20 lat to na światowych kortach czas ataku. W tenisowych akademiach do znudzenia powtarza się hasło „play for winner”, czyli zagraj tak, aby skończyć, a nie żeby przebić na drugą stronę. Zawodnicy są coraz wyżsi, coraz silniejsi, rakiety coraz szybciej katapultują piłki.Janković, nowa królowa kobiecego tenisa, to postać z innego świata. Jej styl gry wygląda dziś nieco archaicznie, ale okazał się lepszy od nowoczesnej ofensywy. Pokazał to mecz z Venus Williams, która przyjechała do Niemiec w znakomitej formie i z wielkim apetytem na samochód cacko. W trzecim secie najlepszego chyba w tym roku kobiecego pojedynku tenisowego Amerykanka przestała się liczyć.
Serbka ma opinię mistrzyni świata w tenisowej obronie. Sprytna i cierpliwa zarazem, pewnie zrobiłaby karierę, biegając maratony. Ma perfekcyjnie opanowaną technikę obronnych uderzeń, ale potrafi też zagrać piłkę kończącą. Stała się tenisistką bardzo twardą, a na pewno dużo silniejszą fizycznie niż przed rokiem. Umie się kłócić o swoje, a za moment zniewalającym uśmiechem doprowadza do furii rywalkę i podbija serca kibiców. Mnie ujęła, bo myśli i rozgrywa każdy punkt, a nie wali w piłkę na odlew. Okazało się, że umiejętna obrona, prowokowanie błędów i trzymanie rywalki w szachu też mogą prowadzić na szczyt.