[b][link=http://blog.rp.pl/blog/2008/11/04/karol-stopa-pokusa-by-zwolnic/]skomentuj na blogu[/link][/b]

Andy Murray, akurat nie najmłodszy w towarzystwie, bo urodził się tydzień przed Novakiem Djokoviciem, talent ma rzeczywiście, kto wie, czy nie największy. – Milimetry dzielą go od pierwszego tytułu wielkoszlemowego. Wcale mnie nie zdziwi, jeśli osiągnie cel już w przyszłym roku, a w ciągu dwóch lat zostanie najlepszym graczem świata – twierdzi John Lloyd, kapitan brytyjskiej reprezentacji w Pucharze Davisa. Podziela ten pogląd najlepszy po wojnie tenisista wyspiarzy Tim Henman i podkreśla, że Andy już teraz wszystko na korcie robi szybciej i lepiej niż kiedyś on sam. Roger Federer i Rafael Nadal też nie kryją zaskoczenia przeobrażeniem Murraya. Sformułowania o przeciwniku, który „dobrze odrobił lekcje”, „zaskakująco szybko dojrzał” albo „robi kolosalne wrażenie”, to nie są tylko grzeczności z pomeczowych konferencji.

Matka tenisisty na łamach „The Telegraph” w tekście własnego autorstwa pisze o tym, jak narodził się nowy Andy. Pani Judy Murray to niezła kiedyś zawodniczka, potem szefowa szkockiej federacji tenisowej. Choć sama jest trenerką, syna powierzyła lepszym fachowcom. Opcji przerobiono już kilka. Było szkolenie u Hiszpanów za pieniądze własne, potem gwiazdę z USA Brada Gilberta opłacała federacja brytyjska. Teraz pracuje większy, rodzimy zespół. Głównym trenerem jest Miles Maclagan, pomagają mu Jez Green, Matt Little i Andy Ireland oraz chilijski menedżer Patricio Apey. W Madrycie prowadzono rozmowy z Hiszpanem Aleksem Corretją. Zaraz po zakończeniu sezonu wszyscy ruszają do Miami na kolejny etap ciężkich treningów kondycyjno-siłowych.

Kariera Murraya, zwłaszcza jego styl gry, jest bardzo podobna do Agnieszki Radwańskiej. Polce należą się dziś pochwały i podziw, bo stanęła na progu czołowej dziesiątki WTA. Są też jednak obawy, że nasza liderka mogła już dotrzeć do ściany. Aby kontynuować rankingową wspinaczkę, trzeba teraz wykonać pracę treningową, na jaką wcześniej zdecydował się Szkot.

Chłopak, który kiedyś rozpaczliwie człapał po korcie, mdlał z wysiłku albo schodził pokonany przez kurcze nóg, dziś śmieje się rywalom w nos i z wdziękiem bombarduje ich asami. – Treningowa harówka – mówi Lloyd – dała nadzwyczajne efekty. U sportowca po serii dużych wyników zawsze pojawia się pokusa, by zwolnić. Bo może już starczy. Andy na szczęście wie, jak daleko ma wciąż na szczyt. On chce się tam dostać i będzie podczas zimowej przerwy pracował jeszcze mocniej. Tylko z takim podejściem może zostać w przyszłości numerem jeden.