Gorąca południowoamerykańska krew

W finale pucharu Davisa w argentyńskim Mar der Plata zwyciężyli Hiszpanie. Po raz trzeci. Argentyńczycy odeszli z kwitkiem. Historia drużyn z Ameryki Południowej, które walczyły o sławne srebrne trofeum, to nie jest historia wielu zwycięstw. Było w niej więcej polityki i nadmiernych emocji, niż czystego sportu.

Aktualizacja: 23.11.2008 20:55 Publikacja: 23.11.2008 19:21

Kibice Hiszpanii

Kibice Hiszpanii

Foto: AFP

Tenisiści Hiszpanii objęli prowadzenie 3:1 po pierwszym z niedzielnych pojedynków singlowych. Zwycięski punkt zdobył Fernando Verdasco. Pokonał on Jose Acasuso 6:3, 6:7 (3-7), 4:6, 6:3, 6:1.

Początkowo mieli wystąpić Argentyńczyk Juan Martin del Potro i Hiszpan David Ferrer. Pierwszy z nich doznał jednak już w piątek kontuzji nogi i musiał go zastąpić Acasuso. Natomiast kapitan Hiszpanów Emilio Sanchez postanowił - zamiast nienajlepiej dysponowanego Ferrera - wystawić do gry Verdasco, który udanie zaprezentował się w sobotnim deblu.

[srodtytul]Późna kariera[/srodtytul]

Tenis podbił Amerykę Południową względnie późno. Był już początek lat 20. Dwight Filley Davis, pomysłodawca rozgrywek i fundator pucharu pracował już w administracji rządowej, budował korty tenisowe i boiska w całych Stanach Zjednoczonych (program „Orlik” to nie jest pomysł bez głębokich międzynarodowych korzeni historycznych). „New York Times” z 28 lutego 1921 roku opublikował krótki artykuł pod tytułem „Mogą starać się o Puchar Davisa”, a nieco niżej wyjaśniono: Ameryka Południowa chce informacji na temat klasycznych rozgrywek drużynowych.

Działacze z Buenos Aires wysłali do Amerykańskiego Stowarzyszenia Tenisowego (USLTA) list, w którym prosili o odpowiedź, na jakich warunkach można zgłosić drużynę do Pucharu Davisa, w szczególności, ile to kosztuje. Odpowiedź została wysłana do Argentyny, Brazylii i kilku innych krajów. Drzwi otworzono chętnie, bo Ameryka Południowa była ostatnim z wielkich kontynentów, który nie miał przedstawiciela w rozgrywkach. W 1923 roku Argentyna rozpoczęła starty od porażki ze Szwajcarią. Nie zdążyła przygotować się na mecz z Danią dwa lata wcześniej, więc pierwszym historycznym wynikiem tej drużyny jest walkower.

[srodtytul] Legenda Meksyku[/srodtytul]

Nie trzeba wyjaśnień – przez dziesiątki lat finały Pucharu Davisa były sprawą drużyn USA, Wielkiej Brytanii i Australii, do których w połowie lat 20. doszła Francja. Wielka czwórka dzieliła i rządziła do początku lat 60. Niewiele osób chce pamiętać, że Alejandro („Alex”) Olmedo, mistrz Wimbledonu, najlepszy amator na świecie w 1959 roku urodził się w Peru. Puchar Davisa, i to dwa razy, zdobywał dla USA, był bowiem zdolnym absolwentem University of Southern California.

Przełomem dla drużyn południowoamerykańskich okazał się start Meksyku w 1962 roku. Po pierwsze po drodze do finału z Australią Meksykanie pokonali 3:2 USA – po raz pierwszy w kronikach. Po drugie na kortach pojawił się tenisowy bohater tego kraju Rafael Osuna. Wzorem wielu innych graczy też był najpierw studentem kalifornijskiego uniwersytetu, ale barw ojczyzny nie zdradził.

Stoczył wiele wspaniałych meczów, w 1958 roku grał nawet przeciw Polsce w Warszawie, ale wówczas zdobył punkt tylko w deblu, w singlu grali starsi i przegrali z Andrzejem Licisem i Władysławem Skoneckim.

Osuna doczekał się pomników nie tylko za osiągnięcie finału Pucharu Davisa (0:5 z Australią w Brisbane) i zwycięstwo w US Open 1963. Jego legendę zbudowała także tragiczna śmierć 6 czerwca 1969 roku w katastrofie lotniczej pod Monterrey. Był jedną z 78 ofiar nieudanego lądowania samolotu linii Mexico Airlines. Miał 30 lat. Dwa tygodnie wcześniej niemal sam pokonał Australijczyków w meczu daviscupowym. To oczywiste, że główny kort Chapultepec Club, katedry meksykańskiego tenisa, nosi jego imię.

[srodtytul] Fundusz imienia Fillola [/srodtytul]

Drugi finał dla Ameryki Południowej, pierwszy na własnym korcie wywalczyli Chilijczycy w 1976 roku. To były trudne lata sportu światowego, polityczne aspekty rywalizacji przeszkadzały nie tylko igrzyskom. Zasada – nie gramy z tymi, kogo nasz rząd nie lubi – obowiązywała wszystkie strony. Posypały się rezygnacje, a Chilijczycy dostali finał walkowerem, Związek Radziecki nie chciał grać w tenisa w Chile, gdzie rządził od trzech lat generał Gustavo Pinochet.

Finał w Santiago de Chile jednak się odbył, bo Włosi prowadzeni do pierwszego sukcesu (4:1) przez kapitana Nicolę Pietrangeliego zdecydowali się, mimo istotnych politycznych przeszkód (w kraju władzę miał lewicujący rząd) zdecydowali się pojechać na finał. Zwycięstwo okazało się względnie łatwe, ale na wszelki wypadek do Włoch wysyłano uspokajające depesze, że na ulicach Santiago jest normalnie i żołnierze Pinocheta nie strzelają do ludzi.

Sławami chilijskiego tenisa byli wówczas Jaime Fillol i Patricio Cornejo. Ten pierwszy mocniej zapisał się w kronikach i to nie dlatego, że był krótko 14. w rankingu światowym. Powodem pamięci jest fakt, że był jednym z założycieli ATP i jednym z pierwszych szefów tej organizacji. Jega największą pasją stało się utworzenie funduszu emerytalnego dla tenisistów i zasłużenie ten fundusz do dziś nosi jego imię. Razem z Cornejo odznaczyli się tym, że w 1975 roku zagrali najdłuższy set (licząc gemy, a nie mierząc czas) w Pucharze Davisa. Rywalami Chilijczyków byli Amerykanie Stan Smith i Erik Van Dillen, wynik drugiego seta brzmiał 39:37. Mecz przegrali w pięciu.

[srodtytul] Poeta kortów ziemnych [/srodtytul]

Argentyna pojawiła się po raz pierwszy w finale w 1981 roku. Chociaż na ceglanej mączce w Buenos Aires odbijano piłki od końca XIX stulecia, to jednak trzeba było długo czekać, aż pojawi się w Argentynie ktoś taki jak Guillermo Vilas.

Jego wytrwałość w odbijaniu piłek i wybitna specjalizacja w grze na mączce przeszły do legendy, bardziej niż poezja, którą tworzył. Warto pamiętać, oglądając tegoroczny finał, że Vilas urodził się w Mar del Plata. Trofea, które zdobywał przechowywane są w gablotach klubowych, a drewniana rakieta, którą w 1977 roku wygrał US Open oraz piłka, którą zabrano z kortu, gdy po raz pierwszy pokonał graczy USA w meczu Pucharu Davisa – są najdroższymi symbolami triumfów argentyńskiego tenisa.

Wybitna specjalizacja z jednej strony pomagała, z drugiej przeszkadzała. Gdy Amerykanie przyjeżdżali do Buenos Aires, Vilas i koledzy wygrywali z potęgą, nawet jeśli pod gwiaździstym sztandarem walczył John McEnroe. Finał 1981 roku odbył się jednak w Cincinnati. Chociaż Amerykanie też mieli swoje problemy, głównie wychowawcze, bo kapitan Arthur Ashe nie mógł poskromić temperamentu McEnroe, jednak mecz skończył się zwycięstwem gospodarzy 3:1.

Najważniejszym meczem był debel, w którym McEnroe i Peter Fleming musieli być powstrzymywani, gdyż szło do rękoczynów z Vilasem i Jose-Luisem Clercem. Vilas w piątym secie serwował przy prowadzeniu 7:6, lecz Amerykanie wygrali seta i mecz 11:9. Nawiasem mówiąc Clerc nie cierpiał też Vilasa (z wzajemnością), ale los chciał, że najlepszy w karierach mecz deblowy zagrali razem.

Druga okazja dla Argentyny przyszła w 2006 roku, lecz mierzyć się z Rosją w Moskwie, gdy na trybunach siedział były prezydent Borys Jelcyn, też było rzeczą trudną. Nawet dwa zwycięstwa Davida Nalbadiana i obecność Maradony w grupie wsparcia nie dały sukcesu. Decydujący punkt zdobył Safin w meczu z Juanem Ignacio Chelą, to był jeden z ostatnich wielkich meczów sławnego Marata i jedna z ostatnich radości życia prezydenta Jelcyna.

[srodtytul] Modlitwy i świece [/srodtytul]

Myli się ten, kto sądzi, że kibice w Argentynie najsilniej przeżywają mecze Pucharu Davisa. W tej kwestii można się spierać, czy gorsi (z punktu widzenia gości) są Brazylijczycy, Chilijczycy, czy może widzowie w Meksyku. Prawda jest taka – w całej Ameryce Południowej kibicuje się inaczej.

Krańcowy przykład przyszedł z Paragwaju. W 1987 roku grano w Asuncion mecz grupowy. Do stolicy przyjechali Amerykanie i dyktatura Alfredo Stroessnera marzyła o propagandowym sukcesie (swoją drogą, pokonać USA to dyżurne marzenie wielu nacji w wielu sportach). Data 15 marca przeszła do kronik, bo Victor Pecci i Hugo Chapacu dali radę Aaronowi Kricksteinowi i Jimmy'emu Ariasowi.

Mecz jak mecz, ale widok Stroesnera na trybunach w otoczeniu grupy ochroniarzy, plutonu policjantów z bronią gotową do strzału robił wrażenie. Publiczność oraz dwie orkiestry dołożyli swoje. W czasie gry było jeszcze względnie cicho, lecz przerwy to ogłuszający rytm bębnów, krzyk, trąbki, tańce, wszystko pod hasłem: bić przeklętych Jankesów! Korespondenci pisali też o kobietach palących w kościołach świece i modlących się o zwycięstwo deblowe oraz szaleństwie na korcie, gdy przyszło zwycięstwo.

Może Paragwajczykom udałoby się przejść w ten sposób kolejną rundę, gdyby nie to, że szef ich federacji tenisowej Alejandro Velazquez Ugarte stanął za stołkiem sędziego Kurta Nielsena z Danii i zaczął głośno krytykować jego oceny. Skończyło się na raporcie do Międzynarodowej Federacji Tenisowej, przymusie gry kolejnego meczu na wyjeździe i groźbie wykluczenia Paragwaju z rozgrywek.

[srodtytul] Lusterkiem po oczach [/srodtytul]

Kłopoty z publicznością to nie jest oczywiście tylko specjalność południowoamerykańska, lecz jednak trudno odmówić tamtejszym kibicom pomysłów, które najbardziej bulwersowały świat. W 1996 roku w Sao Paulo Thomas Muster nie wytrzymał i zeszedł z kortu podczas meczu Brazylia – Austria. Był opluwany, lżony, obrzucany monetami, drobnymi przedmiotami i oślepiany lusterkami.

Austriak był wówczas trzecim graczem na świecie. Oskarżył w prasie widzów o zachowania zwierzęce, ale mecz został przegrany. Komitet Pucharu Davisa kazał nawet zapłacić austriackiej federacji 58 tys. dolarów kary, a samemu Musterowi wlepił 8 tys. Brazylii nie ukarano.

Może dlatego cztery lata później w Chile działy się rzeczy, o których trudno zapomnieć. Na korcie w Santiago Argentyńczycy nie wytrzymali napięcia już podczas drugiego meczu singlowego. Grali Mariano Zabalaeta i Nicolas Massu. Znów były wyzwiska, rzucanie butelkami, owocami i czym popadło na kort, kocia muzyka pod hotelem i wyraźnie słyszalne groźby wobec drużyny gości.

Zabaleta prowadził w setach 2-1, ale grać się nie dało. Argentyńczycy opuścili kort pod ochroną tarcz policji, jego ojciec miał mniej szczęścia i został raniony w głowę. Wynik końcowy: 2-0 dla Chile. Latynoski system kibicowania jednak się opłacił.

Tenisiści Hiszpanii objęli prowadzenie 3:1 po pierwszym z niedzielnych pojedynków singlowych. Zwycięski punkt zdobył Fernando Verdasco. Pokonał on Jose Acasuso 6:3, 6:7 (3-7), 4:6, 6:3, 6:1.

Początkowo mieli wystąpić Argentyńczyk Juan Martin del Potro i Hiszpan David Ferrer. Pierwszy z nich doznał jednak już w piątek kontuzji nogi i musiał go zastąpić Acasuso. Natomiast kapitan Hiszpanów Emilio Sanchez postanowił - zamiast nienajlepiej dysponowanego Ferrera - wystawić do gry Verdasco, który udanie zaprezentował się w sobotnim deblu.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
Tenis
Katarzyna Kawa w formie tuż przed turniejem w Radomiu
Tenis
Billie Jean King Cup. Belinda Bencic nie przyjedzie do Radomia
Tenis
Hubert Hurkacz nie zagra w domu. Wycofał się z turnieju w Monte Carlo
Tenis
Iga Świątek potrzebuje więcej balansu i treningów. Nie zagra w Radomiu
Materiał Partnera
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Tenis
Długi cień Jannika Sinnera. Trwa bezkrólewie w męskim tourze