Telefon zadzwonił w styczniu, osiem miesięcy temu. Rozmowa była miła, ale nie z gatunku tych, które od razu wywracają życie do góry nogami. Dzwonili z Londynu, z All England Club, czyli kortów w Wimbledonie, na których odbywa się najbardziej obrosły tradycjami turniej na świecie. Zapytali, czy nie chciałaby wziąć udziału w pokazowym meczu na otwarcie dachu nad głównym kortem Wimbledonu. Nie przeszkadzało im, że od kiedy zakończyła karierę, właściwie nie trzymała rakiety w ręku. [wyimek]Dzisiejsza Kim Clijsters się różni od poprzedniej. Jest silniejsza psychicznie, uporządkowała sobie życiowe hierarchie. To jej pomaga na korcie. Gdy emocje opadną, pomyśli o następnych Wielkich Szlemach[/wyimek]
Miała się nie przejmować przesadnie swoją formą, bo do pokazowej gry zaprosili samych tenisowych emerytów z krótszym lub dłuższym stażem: Andre Agassiego, jego żonę Steffi Graf oraz Tima Henmana. Kim Clijsters była z nich zdecydowanie najmłodsza. Skończyła karierę w 2007 roku, mając 24 lata. Czyli w tym momencie życia, w którym jej rówieśnicy właśnie rozsyłają pierwsze CV.
Ale oni nie mają na kontach kilkudziesięciu milionów dolarów, które Belgijka zdążyła zarobić na turniejowych premiach i kontraktach reklamowych. Nie mają też na półkach trofeów za ponad 30 wygranych turniejów zawodowych, nie byli w tym, co robią, najlepsi na świecie i nie mieli po sukcesach całej ojczyzny u swoich stóp. A ona już jako 16-latka była wybierana na najlepszą sportsmenką Belgii.
[srodtytul]Szczepionka na chłód[/srodtytul]
Nie odpowiedziała na zaproszenie z Londynu od razu, bo nigdy nie żałowała rozstania z tenisem. Zapowiedziała je dużo wcześniej i przyspieszyła w 2007 r. o kilka miesięcy, gdy dowiedziała się, że jest w ciąży. Chciała mieć prawdziwe życie, a nie takie na walizkach, które znała od kilkunastu lat. Chciała randek, odwożenia dzieci do przedszkola, zabaw w ogrodzie, spacerów z psami. Nie chciała kontuzji, służbowych podróży po całym świecie, hotelowych pokoi, w których nie brakowało niczego, ale nijak nie dało się w nich poczuć jak u siebie.