Od powrotu z macierzyńskiego urlopu – nie brak głosów, że był on zbyt krótki – Serena Williams tylko raz pokonała zawodniczkę z czołowej światowej dziesiątki (w czterech meczach). W poniedziałek wygrała z Halep, pokazując dawną siłę i determinację. Kiedy Rumunce nie udawał się pierwszy serwis, przy drugim dostawała z returnu cios, po którym ledwo stała na nogach.
Taki był pierwszy set i Halep należą się brawa za to, że nie dała się znokautować. Wprost przeciwnie, wykorzystała to, że Amerykanka w drugim secie zaczęła grać mniej pewnie.
Rumunka przedłużała wymiany i w akcjach z głębi kortu zdobywała punkty. Przyjemnie było na to patrzeć: Halep to jedna z tych zawodniczek, które dzięki technice i szybkości nawiązują walkę z potężnie uderzającymi rywalkami. Z pewnością nie jest uzurpatorką na tenisowym tronie, takim jak ona trzeba życzyć dobrze, gdy spotykają się z przeciwniczką tak silną jak Serena.
W trzecim secie Halep miała trzykrotnie okazję, by objąć prowadzenie 4:2. Nie wykorzystała żadnej, dwa razy Serena zaserwowała fantastycznie, ale trzecia stracona szansa to już prosty błąd Rumunki. Był to przełomowy moment meczu, potem amerykański walec jechał bez przeszkód.
W turnieju męskim lider rankingu Novak Djoković wciąż żyje. Serb pokonał Rosjanina Daniła Miedwiediewa 6:4, 6:7 (5-7), 6:2, 6:3 i spotka się w 1/4 finału z Kei Nishikorim, który wygrał w Melbourne trzeci pięciosetowy mecz (w pierwszej rundzie z Kamilem Majchrzakiem, którego pokonały skurcze). Tym razem Japończyk wyeliminował Hiszpana Pablo Careno Bustę 6-7 (8-10), 4:6, 7:6 (7-4), 6:4, 7:6 (10-8). Ich mecz trwał 5 godzin i 5 minut.