Oczekiwania były większe. Na dłuższy mecz, na więcej walki, na zwroty akcji, piękne ataki i kontrataki. Mistrzyni nic nie można zarzucić, to Rosjanka nie dała rady, zagrała tak, jakby sam awans do finału jej wystarczył.
Widownia wimbledońskiego kortu centralnego szybko wyczuła, że mecz może być krótki. Zwonariowa dostawała więc więcej braw, więcej dwujęzycznych okrzyków wsparcia. Widać było, że myśli, jak zmienić obraz finału. Próbowała ostrych wymian – przegrywała, spróbowała ataku przy siatce, było jeszcze gorzej. Na techniczne zagrania nie starczało czasu. Stało się jasne, że tego dnia nie ma armat.
Serena Williams zaczęła finał najlepiej jak potrafi. Potężne serwisy, mocne uderzenia zza końcowej linii, wszystkie dokładnie tam, gdzie chciała. Ustawiła Rosjankę w pozycji obronnej i szybko zaczęła grozić odebraniem jej kolejnych gemów. Chwiejna równowaga utrzymywała się jeszcze do stanu 3:3, wtedy Zwonariowa straciła pierwszego własnego gema serwisowego i za chwilę przegrała seta. W drugim już tylko odgryzała się czasami, ale niewiele potrafiła zyskać, poza pochwałą widzów za pojedyncze wygrane piłki. Zeszła z kortu smutna, bo wiedziała, że pierwszy w karierze finał będzie zapamiętany tylko jako świetny występ jej rywalki.
– Jestem perfekcjonistką, więc nie mogę uważać przegranego wimbledońskiego finału jako olśniewający rezultat. Czuję się zawiedziona przede wszystkim dlatego, że nie zagrałam lepiej, choć przecież potrafię. Miałam złe wybory taktyczne. Przegrałam wyraźnie, choć wcale się nie bałam tego meczu i rywalki. Jedyne co mnie pocieszą, to to, że podczas turnieju byłam stanie przetrwać kilka trudnych chwil, że z dnia na dzień rosła moja wiara we własne umiejętności. Teraz wiem, że mogę wiele, więc mój perfekcjonizm mówi mi: weź się w garść i dalej ciężko pracuj – mówiła Zwonariowa. Wymiar jej sukcesu jest jednak zauważalny: powrót do pierwszej dziesiątki rankingu WTA, dokładnie na 9. pozycję (m. in. przed Agnieszkę Radwańską, która spadnie na 11. miejsce), 500 tys. funtów szterlingów premii oraz historyczny zapis, że jest trzecią Rosjanką, która grała o tytuł w Londynie. Pierwszą byla Olga Morozowa (1974), drugą Maria Szarapowa (2004).
Williams wygrała Wimbledon czwarty raz. Grała w finale po raz szósty. To na razie jest rodzinny biznes Venus i Sereny, od 2000 roku tylko raz nie było przynajmniej jednej z nich w finale. Mistrzyni jest trochę dojrzalsza, trochę bardziej świadoma swych przewag, ale to nie oznacza, że straciła właściwą dla obu sióstr ogromną chęć wygrywania i równie wielką niechęć do porażek. Kilka dni wcześniej po przegranym ćwierćfinale debla (los chciał, że ze Zwonariową i Wieseniną) siostry były tak złę, że nie przyszły na konferencję prasową (4 tys. dol. kary). W sobotnie słoneczne popołudnie Serena przyszła rozmawiać z dziennikarzami cała w skowronkach, przepraszała tylko za kilkanaście minut opóźnienia, potrzebowała się odświeżyć, zrobić fryzurę, pomalować paznokcie i zmienić strój. Gdy efektownie odmieniona siadła za stołem miała chęć długo opowiadać o wyzwaniach, zwycięstwach, serwisach, ważnych piłkach, także o tej ostatniej i o przyszłości. Na liście mistrzyń Wimbledonu jest już czwarta razem z Billie-Jean King, jeden tytuł więcej ma Venus, trochę dalej są tylko Steffi Graf (7 zwycięstw) i Martina Navratilova (9). W Wielkim Szlemie ma już 13 tytułów, jest szósta.