Oficjalnie amerykańska lewa Wielkiego Szlema odbywa się w Narodowym Centrum Tenisowym im. Billie Jean King, ale wszyscy mówią Flushing Meadows. Wiadomo, o co chodzi: twarde niebieskawe korty, czasami silny wiatr, hałas samolotów nad głową, spontaniczna publiczność i wyjątkowe nocne sesje, które przechodziły do kronik tenisa.
Zaczyna się w poniedziałek o godz. 17 polskiego czasu, finał kobiecy odbędzie się w sobotę, 11 września, męski 12. Najwyżej rozstawieni są Rafael Nadal i Caroline Wozniacki. Nadal w tym roku wygrał w Paryżu i Londynie, wreszcie przestał narzekać na kolana. Wśród ośmiu zwycięstw wielkoszlemowych nie ma tylko sukcesu w US Open.
Wozniacki najwyższe rozstawienie zawdzięcza temu, że Serena Williams wciąż leczy prawą stopę, którą za mocno nadepnęła na szklankę w restauracji. Takiego przypadku, żeby nr 1 na świecie nie grała w US Open, nie było od 1975 roku. Nie zagra też obrońca tytułu wśród panów. Juan Martin del Potro leczy rękę po majowej operacji nadgarstka.
U pań przed rokiem wracająca na korty Kim Clijsters pokazała, jak macierzyństwo pomaga tenisowi. Wygrała finał z Wozniacki, ale potem już nie zawsze było tak pięknie. I tak jednak lepiej niż w przypadku powrotu Justine Henin. Dwukrotna mistrzyni US Open zakończyła przedwcześnie sezon z powodu kontuzji łokcia w Wimbledonie. Droga do zwycięstwa w turnieju kobiecym jest szeroka i niezatłoczona. Wielu uważa, że faworytką będzie Maria Szarapowa.
Na pierwszy plan wrócił Roger Federer. Po niedawnym zwycięstwie w Cincinnati mówił, że odzyskał pewność siebie, liczy na 17. wygraną w Wielkim Szlemie, szóstą w Nowym Jorku. Życie rodzinne płynie mu sielankowo, złośliwi mówią, że największym wydarzeniem będzie zmiana koloru koszulki w Nowym Jorku z różowej na niebieską.