Karolina Woźniacka miała strach w oczach po pierwszym przegranym secie meczu z Franceską Schiavone. Drugi, również przegrany, oznaczałby koniec marzeń o półfinale. Dunka wcale nie grała słabo, ale Włoszka lepiej, zwłaszcza wtedy, gdy trzeba było zdobywać ważne punkty. Na korcie przy ławce pojawił się Piotr Woźniacki, przez całą przerwę mówił do córki.
Córka zapamiętała jedno – ma grać agresywniej, próbować rządzić na korcie, a nie poddawać się pomysłom wojowniczej mistrzyni z Paryża. Choć wynik sugeruje, że zmiana losów meczu była gwałtowna, nie była to cała prawda. Schiavone nadal była niebezpieczna, nie zmniejszała presji, atakowała z całych sił, ale wreszcie spotkała się z taką Woźniacką, jaką pamiętaliśmy z wielu meczów sezonu: pewnie serwującą, odporną na strzały, wytrwale dążącą do sukcesu. Im dłużej trwało spotkanie, tym częściej widzowie bili brawo po zagraniach tenisistki duńskiej.
Publiczność wreszcie doczekała się tenisa godnego nazwy turnieju. Kilka wymian na początku trzeciego seta zapierało dech, większość wygrywała Karolina, po nich wiara Schiavone wyraźnie zmalała. Włoszka coraz częściej ciężko oddychała, nogi nie niosły ją już tak szybko jak w pierwszym secie. Zwycięstwo Karoliny Woźniackiej oznaczało awans do półfinału, gdyż nawet gdyby Dementiewa wygrała w piątek ze Schiavone dwa sety do zera, to przy ewentualnej równiej liczbie zwycięstw i tej samej różnicy setów Rosjanki i Dunki, Woźniacka zdobyła już wystarczającą przewagę w gemach.
Karolina zostanie również liderką rankingu WTA na koniec 2010 roku. Potrzebowała tylko tego jednego zwycięstwa, by nie dogoniła jej Wiera Zwonariowa.
Mecz Stosur z Dementiewą zawiódł tych, którzy liczyli na nadzwyczajne wydarzenia, zwłaszcza po wcześniejszym zwycięstwie Samanthy nad Karoliną Woźniacką. Szanse Australijki na sukces w turnieju natychmiast podniesiono, ale jej ostatni mecz grupowy ostudził zbyt optymistyczne prognozy.